Pchnęła
ciężkie drzwi, wpuszczając przy tym zimne powietrze do środka. Powiew
klimatycznej aczkolwiek ponurej jesieni wtargnął do środka, przypominając
zgromadzonym, że istnieje jakieś życie po za lokalem. Na dworze była
najprawdziwsza ulewa, dlatego zbyt wiele osób się nawet nie oglądnęło czując
powiew świeżości na plecach. Chcieli zapomnieć i oddać się w ręce przyjemnego
wieczoru przy świeczce, klimatycznej muzyce i kuflu piwa. Zatrzasnęła za sobą
wrota, nie chcąc by ktoś zwrócił na nią uwagę. Szybkim krokiem przeszła obok
baru, za którym stała obsługa. Przywitali ją krótko, ale widząc, że przeszła
obok, niezainteresowana tym co mają do zaoferowania, nawet jej nie zaczepili.
Ona natomiast miała w głowie jedną myśl
jestem spóźniona. Minęła grupkę lekko wstawionych studentów,
przekrzykujących się nawzajem. Lokal był pełen takich ludzi, być może dlatego
panował w nim taki rozgardiasz. Każdy z nich chciał być głośniejszy,
donośniejszy od puszczonej z głośników melodii.
Rozglądała
się za konkretnymi osobami, wiedząc jedynie, że będzie to spora grupa osób, z
jedną znajomą twarzą. Bardzo nie lubiła sytuacji tego typu, bo czuła wzrok
wszystkich zgromadzonych, jakby czekali na mój kolejny ruch. Nie czekając
jednak zbyt długo ruszyła w głąb lokalu, wiedząc że kryje on w sobie wiele
zakamarków, nie widocznych na pierwszy rzut oka. W międzyczasie próbowała zdjąć
szal, który na zewnątrz był wytchnieniem, ale w środku przekleństwem. Już czuła
jak małe ognisko zaczyna płonąć gdzieś tam w jej wnętrzu. Z roztargnienia,
zajęta szalem, który ewidentnie wytoczył najcięższe działo i nie chciał
współpracować, wpadła na kogoś.
–
Przepraszam bardzo – powiedziała odruchowo, wciąż się szarpiąc. Chciała jak najszybciej
pozbyć się tego materiału, bo zasłaniał jej pół twarzy, przez co niczego nie
widziała – Cholera jasna – warknęła pod nosem.
–
Może pani pomogę? – usłyszała zachrypnięty głos. Był bardzo delikatny, ale chrypa
dodawała mu męskości. Będąc w lekkim
szoku nie odpowiedziała od razu.
–
Jakby pan mógł – odparła nieco zażenowana całą sytuacją.
Ma przyjemnie ciepłe dłonie.
To była pierwsza rzecz, o której pomyślała, gdy tylko jego skóra zetknęła się z
jej. Sprawnymi i zdecydowanymi ruchami uporał się z grubym szalem i oddał go w
jej zmarznięte dłonie. Dopiero po dłużej chwili spojrzała mu w oczy.
–
Bardzo panu dziękuję – szepnęła zawstydzona. Zdawała sobie sprawę, że wpatruję
się w niego zbyt długo, ale to był jeden z tych momentów, w których to kompletnie
nie ma znaczenia.
Uśmiechnął
się jedynie i choć miała wrażenie, że chciał powiedzieć coś jeszcze, uciekła
spłoszona. Onieśmielała ją, jego uroda, a w szczególności oczy w kolorze jasnego błękitu. Przeszedł ją
mimowolny dreszcz na myśl o tym, że dotknął jej skóry, że stali tak blisko
siebie… Ale to uczucie prawie natychmiast zastąpił wstyd. Takie wpadki były u
niej codziennością, a mimo to nie umiała się do tego przyzwyczaić.
Pognała
przed siebie, nawet nie myśląc o oglądaniu się za siebie. A co gdyby tam wciąż
stał i wpatrywał się w jej odchodzącą postać? Nie wiedziałaby jak powinna się
zachować, więc wolała zwyczajnie uciec. Nie minęło wiele czasu jak dostrzegła
blond głowę swojej przyjaciółki. Dokładnie w tym samym czasie i ona się
odwróciła. Rzuciły się sobie w ramiona, przecież nie widziały się tak dawno!
Amy wyjechała z ich miasta rodzinnego już rok temu i choć widziały się od czasu
do czasu, to ciągle były za sobą stęsknione. Dlatego wiadomość, że Baby dostała
się na tą samą uczelnie i przeprowadzi się w okolice swojej przyjaciółki, była
tak wyjątkowa. Znów mogły być razem…
–
Tak bardzo się cieszę, że przyjechałaś! – krzyknęła Amy, wtulając się w ramiona
Baby. Przyległy do siebie na dłuższą chwilę, nie zwracając uwagi na pozostałe
osoby, czekające na rozwój wydarzeń – Tęskniłam za tobą – szepnęła jej wprost
do ucha.
W
odpowiedzi Baby wtuliła się w nią jeszcze mocniej. Znały się od lat i choć
wiele ich dzieliło, wciąż trzymały się razem i były sobie najbliższe.
–
Ehem… – ktoś ze zgromadzonych chrząknął znacząco. Obie dziewczyny oderwały się
od siebie, rozumiejąc jasny sygnał.
–
To moi kumple – zaakcentowała ostatnie słowo Amy, próbując udać głos męski i
wskazała na znajomych. Zawsze jak chciała udawać luzaka, to uginała lekko
kolana i wypychała miednicę do przodu. Wyglądało to komicznie, choć w jej
przypadku było to tak częstym zabiegiem, że wszyscy zdążyli się już
przyzwyczaić.
Stała
zawstydzona całą sytuacją i choć na co dzień była radosną i nawet otwartą
osobą, w takich momentach kompletnie nie umiała się zachować. Wszyscy się już
znali, mieli wspólne tematy, wspomnienia, a ona wpychała się z tym jej
„interesującym ja”, psując i tak chwiejną konstrukcję z kart.
-
Cześć, jestem Baby – przedstawiła się i choć głos nie załamał się jej ani razu,
wiele ją to wszystko kosztowało. Znała ich wszystkich z opowieści, dlatego
doskonale wiedziała, że to nie jej bajka. To była grupa typowych imprezowiczów,
z ogromną pewnością siebie i energią do zabawy. Ona nie posiadała żadnej z tych
cech. Przylegała raczej do grupy osób spokojnych, nawet melancholijnych, które
lubiły rozrywkę, ale w odpowiednich dawkach i ustalonych formach.
–
Mamy się do ciebie zwracać „kochanie”? – zapytał jeden z chłopaków,
prawdopodobnie żartobliwie, wierząc w swoją oryginalność. Obok niego siedziała
niewysoka brunetka z czarnymi jak sadza oczami. Wpatrywała się w nią z
ciekawością, przytulając się jednocześnie do ramienia owego chłopaka.
–
Możesz nawet mówić „skarbie” jeśli ci dziewczyna pozwoli – odgryzła się
odruchowo.
Właśnie
tymi kilkoma zdaniami zdobyła akceptację całej grupy. Nigdy nie byli na serio,
nigdy nie rozmawiali o ważnych sprawach i przede wszystkim daleko im było do
sztywniaków, dlatego otaczali się takimi osobami. Ich spotkania były czystą
przyjemnością, przesiąkniętą wódką i zakrapianą seksem. Tak było im wygodnie, a
ona postanowiła wpasować się chociażby słowem w towarzystwo, ukrywając gdzieś
wewnątrz swoje prawdziwe „ja”.
~*~
–
Filologia polska? To ciekawy kierunek – choć słowa są głównym nośnikiem myśli,
doskonale wiedziała, że każde z nich jest czystym kłamstwem. Usta kłamały tylko
po to, by ukryć prawdę malującą się na twarzy.
Już
się przyzwyczaiła. Ba! Ona była na to przygotowana, bo nikt nie brał tego
kierunku na poważnie. Słyszała wiele opinii, nie koniecznie przychylnych, ale
jedno było niezmienne, marszczenie między brwiami. Zdradzało zdziwienie i
poniekąd myśli, które plątały się pod kopułą. Już nauczyła się nie brać tego do
siebie. Przecież nie można oceniać
książki po okładce.
–
I co chcesz później robić? Uczyć? – rzucane pytania były tak przewidywalne, że
aż nudne. Czasem odpowiadała na nie odruchowo, jakby to był nawyk.
–
Jeśli się uda to jasne, ale jak nie to zostanę elokwentną kasjerką – ironia w
takich sytuacjach zawsze grała pierwsze skrzypce. Po co być poważnym, jak można
zażartować, zawstydzając tym rozmówcę.
–
Ale czekaj, czekaj! Tam się chyba dużo czyta, nie ? – kolejny stereotyp, jeśli
można to tak nazwać. Od zawsze słyszała, że idąc na taki kierunek, streszczenia
są zabronione. Gdy tylko zechce wpisać słowo opracowanie w Internet, wywala korki na całym osiedlu. Tylko nikt
nie bierze pod uwagę tego, że filolodzy to nie bogowie i wszystkiego nie dadzą
rady zrobić, a przede wszystkim zrozumieć. Czyta się dla przyjemności, dla
satysfakcji, dla konkretnej wiedzy, a nie z przymusu.
~*~
Wciąż
się w nią wpatrywał, ale tylko w momencie gdy ewidentnie spoglądała w inną
stronę. Czuł jej wzrok na swojej osobie od czasu do czasu, ale nie chcąc jej
spłoszyć, nawet nie próbował jej na tym przyłapać. Starał się skupić na
rozmowie z kolegami, choć było mu ciężko, bo pomimo tego, że mówili mądrze,
bardziej intrygowała go nieznajoma, a niżeli nowe odkrycia literackie. Za to
ona zdawała się niezainteresowana towarzystwem, w którym przebywała.
Prawdopodobnie nawet ich nie słuchała, bo gdy padał jakiś żart, ona wybuchała śmiechem
najpóźniej. Wyglądało to tak jakby na siłę chciała się wpasować w otoczenie,
ale coś jej nie pozwalało. Bawiła go ta sytuacja, ale jednocześnie intrygowała,
bo nikt nie spędza czasu z grupą znajomych z przymusu, więc co ją przywiodło?
Po
godzinie obserwacji oboje byli zmęczeni i spragnieni jakichkolwiek informacji.
Fascynacja i ciekawość zawładnęła ich umysłami, ale żadne nie miało odwagi by
zrobić pierwszy krok. Ona była zawstydzona, a jemu absolutnie nie wypadało.
–
Muszę wyjść się przewietrzyć, strasznie tu duszno – szepnęła do siedzącej obok
przyjaciółki i nie czekając na jej odpowiedź, zaczęła otulać się szalem, by
choć trochę okryć się przed zimnem, które czekało na nią na dworze.
–
Może z tobą pójdę? Jest już późno – pomimo tego, że Amy była już nieźle
podpita, wiąż pamiętała, że Baby jest tutaj od niedawna i potrzebuje troski lub
zainteresowania.
–
Nie, chyba potrzebuję po prostu chwili – odpowiedziała ogólnie, mrugając
porozumiewawczo oczami. Amy zrozumiała przekaz i jedynie kiwnęła głową.
Znała
ją na wylot i doskonale zdawała sobie sprawę, że dla przyjaciółki to było za
dużo. Duchota, bar, piwo i masa ludzi, każdy z inną osobowością, ale równie
dominującą. Obrzucali ją informacjami, wspólnymi wspomnieniami, śmiesznymi
historiami, które przydarzyły się im gdzieś w klubie, na domówce czy w drodze
powrotnej. To z pewnością były zabawne wspomnienia, ale ona nie umiała ich do
końca zrozumieć. W niej grała zupełnie inna muzyka, nieco spokojniejsza i nawet
elastyczność, którą też brała pod uwagę, jej nie pomagała.
Ruszyła
tą samą drogą co poprzednio, tylko tym razem szukała wyjścia. Potrzebowała
poczuć ziemny wiatr na policzkach i choć kilka kropel deszczu na twarzy. Wierzyła,
że wtedy otrzeźwieje, cokolwiek to słowo oznacza.
Nie
wiedział gdzie idzie. Po prostu wstała, otuliła się doskonale mu znanym szalem
i udała się w stronę baru. Nie miał planu, pomysłu ani pewności, ale postanowił
zaryzykować. To miał być jego ostatni wieczór wolności, więc nie mógł być
zwyczajny, musiał zrobić coś szalonego, niespotykanego i do niego niepodobnego.
Padło na tą niską dziewczynę.
Wstał
i pod pretekstem ochoty na kolejne piwo poszedł w stronę baru, rozglądając się
po drodze bardzo dokładnie. Nie chciał jej nigdzie przeoczyć, skoro już
postanowił, musiał dopiąć swego.
Przed
wyjściem uśmiechnęła się do znudzonej barmanki, która podpierała głowę na obu
dłoniach i wpatrywała się w zawieszony powyżej telewizor. Akurat leciał w nim
program z teledyskami. Gdy tylko otworzyła drzwi, powiew wiatru mało jej nie
zmiótł. Zaparła się jednak i uparcie wyszła na zewnątrz. Na całe szczęście
przed wejściem był daszek i duża, uliczna popielniczka, czekająca tylko na
kolejnego palacza. Oparła się o jedną ze ścian i wzięła głęboki wdech, chcąc
przez chwilę poczuć się jak w domu rodzinnym. Zawsze gdy się stresowała, gdy
czuła się zagubiona, otwierała okno bądź wychodziła na krótki spacer. Tlen jest droższy od złota, mawiała jej
babcia.
Gdy
przymknęła oczy widziała zieloną łąkę za domem, porośniętą chmarą żółtych
mleczy, czekających tylko aż ktoś je zbierze i przetopi na sok. Póki pszczoły
pracowały i skakały z kwiatka na kwiatek, nikt nie śmiał im przeszkadzać.
Owadów tych jest coraz mniej, a robią kawał dobrej roboty, więc warto poczekać
chwilkę, by ich nie spłoszyć, a przecież sok nie ucieknie. Przypominała sobie
wieczory na huśtawce, gdy koc okrywał jej zmarznięte nogi, a oczy połykały
kolejne wersy dobrze znanego jej tekstu. Jeśli dana książka przypadła jej do
gustu mogła czytać ją w nieskończoność, a czas przestawał się liczyć.
–
Przepraszam – czyjeś słowa wyrwały ją z zamyślenia. Raptownie otworzyła oczy,
ale pierwsze co zobaczyła to piękne, aczkolwiek szare kamienice, skąpane w
deszczu. Ani trochę nie przypominało to widoku łąki i domu. Gdzie ona właściwie
uciekła? Do piekła? – Dobrze się pani czuje ? – dopiero pytanie sprawiło, że
obudziła się w pełni. Spojrzała w bok, by móc dostrzec twarz nieznajomej osoby.
–
Och to pan! – wykrzyknęła nieplanowanie, co sprawiło, że prawie od razu zakryła
usta dłonią. Widok już znanego jej mężczyzny, nieco ją zaskoczył – Śledzi mnie
pan? – zadała pytanie, choć wcale nie miała tego w zamiarze. Nie czuła ani
grama złości, więc dlaczego włożyła w każde słowo tyle gniewu?
–
Nie, po prostu idąc do baru zauważyłem, że wychodzi pani na zewnątrz, a pogoda
jest nieciekawa, więc pomyślałem, że może źle się pani czuje – wyrzucał z
siebie słowa szybko, ale tworzyły one spójną całość. Nie chciał się tłumaczyć,
ale najwidoczniej jego mózg stwierdził, że powinien.
–
Przepraszam, że tak na pana naskoczyłam, po prostu to już druga taka dziwna
sytuacja... – w zamiarze chciała powiedzieć coś więcej, ale w rezultacie z jej
ust nie wypłynęło nic więcej – Przepraszam – dodała zawstydzona, spuszczając
głowę.
–
Nic się nie dzieje, to zrozumiałe – odparł. Czuł, że mówi zbyt formalnie,
zresztą ona przybrała podobny ton, dlatego ich rozmowa była dosyć sztywna,
musiał coś szybko, na poczekaniu wymyślić – Czyli wszystko w porządku? –
zapytał ponownie, chcąc się upewnić.
–
Tak, tak – szepnęła tak cicho, że miała obawy czy w ogóle usłyszał – Po prostu
w środku jest zbyt duszo – dodała nieco głośniej i odważniej. Przestań mnie onieśmielać… krzyczała w
myślach, ale ewidentnie nie skutkowało.
–
Nie chciałbym się naprzykrzać, ale ma pani zaczerwienione policzki i chyba się
pani trzęsie – stwierdził odważnie – Może pozwoli się pani zaprosić na herbatę?
– zapytał bezpośrednio, choć wiele kosztowało go każde słowo. Nie był pewny
całej sytuacji, przecież wcale nie znał tej dziewczyny, mógł w jej oczach
wypaść niestosownie, a jednak postanowił zaryzykować.
Zdziwił
ją tym pytaniem i pomimo tego, że było niepokojące, sposób w jaki to
wypowiedział bardzo ją urzekł. Od razu przypomniały jej się wszystkie sceny z
książek o dziewiętnastowiecznej miłości, do których wzdychała przez cały okres
liceum. I może to właśnie zadecydowało o odpowiedzi, może to ją skłoniło do
lekkiego uśmiechu. Nie spodziewała się, że tak rozpocznie się jej historia w
nowym, wielkim mieście… Jest ryzyko, jest
zabawa tylko, że ona wcale nie chciała się bawić, chciała porozmawiać z
kimś podobnym do niej, a on MÓGŁ taki być.
–
Z miłą chęcią.
~*~
–
Zaraz, zaraz… - przerwał jej w połowie zdania – Czy to oznacza, że jest pani
jedną z tych
romantyczek wzdychających do Romea i pana Darcy’ego ? – zapytał z
ironią i uśmiechem, który zdecydowanie się jej nie podobał.
–
No oczywiście, a co w tym dziwnego ? – była urażona, bo ewidentnie się z niej
wyśmiewał, a ona już była gotowa się przed nim otworzyć i opowiedzieć mu więcej
o swoich ulubionych książkach.
–
Nie uważa pani, że to dość banalne, a chwilami nawet nudne? – choć zapytał, ona
usłyszała stwierdzenie. Nad odpowiedzią nie musiała zastanawiać się zbyt długo,
bo własne zdanie na ten temat miała odkąd tylko zamknęła pierwszą książkę Jane
Austen.
–
Romantyzm i miłość nie mają nic wspólnego z banałem – zaczęła, wiedząc, że to
nie koniec jej wywodu. Chciał jej już przerwać, ale uciszyła go jednym gestem i
kontynuowała dalej – Każda z tych historii jest wyjątkowa, a uczucie, które
łączy dwoje ludzi, ponadczasowe, trzeba to tylko dostrzec – zastanowiła się
chwilkę, ale tym razem poczekał – A właściwie docenić, bo miłość doceniona to
miłość prawdziwa – dokończyła i choć miała ochotę powiedzieć dużo więcej,
zamknęła to co najważniejsze w dwóch zdaniach.
–
No i czy to nie brzmi… – tym razem to on musiał zebrać myśli, a podczas tej
rozmowy nie zdarzało się mu to często – …jak oczywista oczywistość? – znów
ironia wbiła się między słowa – Nie ma tu żadnej tajemnicy, zagadki. Wszystko
jest jasne i choć historię się od siebie różnią, a bohaterowie mają inne wady
czy zalety, to doskonale wiesz jak się to skończy.
–
Nie do końca, przecież nie zawsze są razem – odgryzła się, ale nie wzbudziło w
nim to żadnej reakcji, prawdopodobnie spodziewał się, że to powie.
–
Albo są razem, albo się rozstają i są nieszczęśliwi, albo jedno z nich umiera,
albo odchodzą oboje i gdzieś tam w niebie są razem na wieki – wymieniał i
wymieniał, ale wyraz jego twarzy wcale się nie zmieniał. Ironizował, a wręcz
wyśmiewał się z banału, który przemawia
przez ulubione opowieści Baby, a ona nie umiała ich obronić w należyty sposób.
–
I to wydaje się panu takie przewidywalne? – zapytała, choć wcale nie oczekiwała
odpowiedzi, to było coś w rodzaju pytania retorycznego, rzuconego na fale
wzburzonego morza – A czy przewidywalność i wiedza to nie są wartości, o które
walczą ludzie? Czy to nie jest pewien rodzaj bezpieczeństwa, stabilności, do
której chyba wszyscy dążymy? – Chciała go zaskoczyć, pokazać, że ma swoje
zdanie i nie boi się go wygłaszać publicznie.
Dała
mu tym niemałą zagwozdkę, bo już nie był taki pewny siebie. Romantyzm nigdy go
nie fascynował, bo był do przewidzenia, co było według niego wadą, ale jeśli
spojrzeć na to pod innym kontem, to faktycznie może to być zaleta nie do
podważenia. Podrapał się po delikatnym zaroście, tak jak to robią mężczyźni gdy
nad czymś myślą.
–
Muszę przyznać pani rację, ale z niemałym bólem – wyznał szczerze, ale
uśmiechnął się przy tym – Jednakże pani musi przyznać ją i mnie… – przerwał, by
przyjrzeć się jej twarzy. Wpatrywała się w niego z ciekawością, wyczekując
kolejnych słów – Dzieła innych epok, nieco wcześniejszych są również fascynujące
i pociągające przez ten… - nie mógł znaleźć w głowie odpowiedniego słowa, które
idealnie opisałoby to co czuł myśląc o literaturze tamtych lat - … powiew
tajemnicy – nie rozwijał dalej myśli, by dać jej czas na zastanowienie się i
nie zarzucać kolejnymi informacjami.
–
Na dzień dzisiejszy nie mogę tego zrobić, bo niewiele wiem o tej literaturze –
odpowiedziała zgodnie z prawdą, choć poniekąd było jej przykro, tak bardzo
chciała się z nim zgodzić.
Nie
miała jeszcze tak rozległej wiedzy, tak naprawdę jedyne co kochała to czytanie,
to przywiodło ją na humanistyczny kierunek. Wspierała ją w tym ciekawość i
pociąg do odkrywania, ale nigdy się do tego nie przyznawała. Otoczenie nie
zawsze rozumie, nie zawsze nawet chce rozumieć. Wolą oceniać i spychać na
margines jeśli ma się inne zdanie, więc wychodziła z założenia, że czasem warto
się wycofać.
–
Chętnie bym pani co nieco opowiedział, ale już i tak długo tutaj siedzimy, nie
chciałbym zabierać pani całego wieczoru… – oznajmił niepewnie. Chciał z nią
spędzić jeszcze trochę czasu, porozmawiać o literaturze, ale i życiu lecz
zdawał sobie sprawę, że nie ma prawa jej zatrzymywać.
–
Proszę tu chwilkę na mnie poczekać, pójdę po swoje rzeczy do tamtego stolika i
tak pewnie nie zauważyli, że nie ma mnie już tak długo – nie kryła nawet
radości z tego, że zaproponował jej jeszcze choć kilka chwil rozmowy. Nie
musiała udawać niedostępnej, niezdecydowanej, bo to było kompletnie zbędnym
zabiegiem, który stosowało tak wiele kobiet.
Nie
czekając na odpowiedź ruszyła w stronę znajomych swojej przyjaciółki. Nie
chciała się tłumaczyć, ale zdawała sobie sprawę, że tak szybko się nie wymiga.
Obiecała jej, że chociaż spróbuje ich poznać, ale już od pierwszej chwili
wiedziała, że to nie jest towarzystwo dla niej. Może postępowała źle, może Amy
się obrazi, ale nieznajomy mężczyzna tak ją oczarował, że była gotowa zrobić
wszystko, by móc porozmawiać z nim jeszcze choć przez moment.
On
w tym czasie obracał w dłoniach papierek po cukrze, który przyniosła im kelnerka
wraz z herbatą. Miał w zamiarze poczekać aż dziewczyna wróci i sam udać się do
kolegów, by kulturalnie się wykręcić. Tak wiele chciał jej opowiedzieć, tak
bardzo chciał z nią dyskutować, ale wiedział, że na to potrzeba czasu, który co
rusz przepływa im przez palce. Była młoda, dużo młodsza niż przypuszczał.
–
Amy, dam sobie radę naprawdę – usłyszał znajomy głos i od razu skierował
spojrzenie w tamtą stronę. Był zaniepokojony, bo zobaczył, że nieznajoma
dziewczyna idzie ubrana w kierunku wyjścia w towarzystwie wysokiej blondynki.
Próbował złapać jej spojrzenie, ale ona dopiero w ostatniej chwili szybkim
ruchem machnęła ręką w stronę wyjścia i mrugnęła oczami z ledwo zauważalnym
uśmiechem, malującym się na ustach. Od razu zrozumiał aluzje i gdy obie odeszły
kawałek dalej, wstał raptownie i udał się w stronę stolika, gdzie czekali na
niego koledzy. Teraz to on musiał stoczyć swoją walkę.
~*~
Stała
na zewnątrz, delikatnie schowana za pobliskim budynkiem, by móc spoglądać na
wejście do baru. Czekała na niego, ale nie czuła się absolutnie komfortowo.
Długo nie wychodził, a ona już zdążyła stworzyć w głowie masę teorii dlaczego.
Była już nawet psychicznie nastawiona na to, że ją wystawił i wcale nie
zamierza wychodzić, wiedząc że ona tam na niego czeka za rogiem. Zaczęła się
trząść, ale nie do końca wiedziała czy z zimna, czy z nerwów. Niepotrzebnie się
tak nakręciła, niepotrzebnie zgodziła się tak szybko na kolejne rozmowy,
niepotrzebnie przyjęła w ogóle jego zaproszenie na herbatę… W jednej chwili
pożałowała całego wieczoru, każdej sekundy, w której kiwnęła głową i się uśmiechnęła…
Nikt nie chce być wykorzystany…
I
w momencie, w którym chciała się już poddać i odejść, drzwi się otworzyły.
Wpatrywała się w nie z zapartym tchem, gotowana na to, że to może być ktoś
zupełnie inny. No i było tak jak się spodziewała, bo z baru wyszli znajomi, od
których uciekła. Nawet się specjalnie nie ubrali, alkohol ich tak rozgrzał, że
nie było im to kompletnie potrzebne. Od razu odpalili papierosy i śmiejąc się
głośno oddali się w ręce kojącego dymu. Obrażona na cały świat i zła na siebie,
odwróciła się i po prostu odeszła. Zostawiając swoją nadzieję i fascynację na
cegłach kamienicy. Odrzuciła w głowie wszystkie myśli i ruszyła przed siebie.
Nawet
się jej nie przedstawił. Nie znała jego imienia, nazwiska… Nawet nie powiedział
kim jest, ile ma lat, co robi w życiu i co lubi. Rozmawiali przez dłuższą
chwilę, ale kompletnie nic o sobie nie wiedzieli. Wciąż mówili do siebie tak
formalnie, ale pewnie gdyby ona zaproponowała, żeby przeszli na „ty” nie miałby
nic przeciwko. Tylko, że to się jej podobało, jeszcze z nikim nigdy nie
rozmawiała w ten sposób…
Dałaś się omotać,
a później stchórzyła… Czy na pewno to ona jest przegrana?