Listopad 2020, Dwudziestka trójka

 Jedna klasa w technikum nie daje zbyt wielu szans na tajemnice. Wszyscy się znają, każdy wie o sobie tyle ile zdradzi ta druga strona. Można znaleźć przyjaźnie na całe życie, przelotne znajomości, krótkie romanse i poważne miłości. W życiu najpiękniejsza jest nieprzewidywalność, ciągłe niespodzianki czające się za rogiem i nagłe emocje, uczucia, które rodzą się z niczego.

            Pierwszy rok w technikum przyniósł jej miłość, o której marzyła. Będąc w kompletnej rozsypce, rozchwiana ze względu na nowe towarzystwo, dała się ponieść. Ich początki były bardzo krótkie, ale intensywne. Poznali się i w ciągu jednego tygodnia zostali parą, wydawać by się mogło, że parą idealna, bez skazy. Szeptanie czułych słów, pocałunki po kątach, spotykanie się w tajemnicy przed całym światem. „Drogi pamiętniku, on jest taki jak zawsze marzyłam. Czuły, troskliwy, niczym bohater z moich opowiadań, tyle że jest rzeczywisty. Siedzi obok mnie na ławce, obejmuje, całuje w czoło i wciąż powtarza, że kocha…” ­– pisała wieczorami w zaciszu swojego pokoju. Była zbyt młoda, by zajrzeć w jego duszę trochę głębiej, pozwoliła sobie na zaufanie wierzchniej warstwie jego osobowości. Niestety zawiodła się zbyt szybko, skrzywdził ją mocno, ale wybaczyła bez zastanowienia. Ciężko stwierdzić co nią kierowało. Nie powiedziała znajomym ani rodzinie, bo nie chciała zniszczyć jego wizerunku. Zależało jej na tym, żeby widzieli go jako dobrego, kochającego ją człowieka. Niestety i bez tych bolesnych szczegółów wciąż musiała walczyć z wiatrakami. Mama sprzeciwiła się temu związkowi, przyjaciółka dawała jawne znaki, że zdrowa relacja nie powinna tak wyglądać, ale ona nie słuchała. Wierzyła w wersję, którą sama namalowała.

            Z każdym kolejnym miesiącem było gorzej. Oczywiście były momenty, w których uśmiechała się do losu i dziękowała mu, za tak wspaniałego człowieka, przy którego boku może kroczyć. Nie dostrzegała tego ile w ich związku jest kłótni, sprzeczek, które on coraz częściej inicjował. Walczyła jak lwica, by pod koniec podkulić ogon i przeprosić za coś czego nie zrobiła. „Przecież w imię miłości trzeba wybaczać” – napisała krótko po pół roku związku.

            Miał problemy w szkole, nie radził sobie z wieloma przedmiotami i choć ona starała się mu pomóc na każdym kroku, nic z tego nie wychodziło. W końcu wpadli na pomysł, że przeniesie się do jej klasy. Szkoła była bardzo przyjazna, znajomi otwarci, a kierunek wiązał się z komputerami, które on tak bardzo uwielbiał. Nie myślała zbyt długo, właściwie prawie wcale. Wizja całych dni razem kompletnie przysłoniła jej rzeczywiste kłody, które mógł rzucić im los. Przyjaciółki ostrzegały, ale ona ponownie zamknęła się na swój obraz, stworzony na własne potrzeby. Po kilku dniach udało się. Był z nią w klasie i choć miało być cudownie, wcale nie było.

            Mieszał w jej przyjaźniach, robił awantury, często na oczach klasy. Wszyscy widzieli jak jest, krzyczeli, ale ona już dawno wybudowała dookoła siebie szklaną klatkę, by tego typu komentarze do niej nie docierały. Przesiadywał z nią całymi dniami. Najpierw w szkole, później u niej w domu, gdzie jadł obiad i szedł spać, a ona siedziała nad książkami. Ten związek nie był podobny do niczego, ale ona wmawiała sobie, że jest dobrze, że przecież musi być wyrozumiała.

            Minął rok odkąd zaczęli być razem, ale ich relacja cały czas stała nad przepaścią. Gdy jedno chciało skoczyć, drugie trzymało je mocno za dłonie. Tworzyli dla siebie toksyczną rzeczywistość, w której zbudowali sobie iluzje szczęścia.

            W styczniu nie wytrzymała i zostawiła go, ale na jedynie kilka dni. Szybko wrócił, jak bumerang. Prosił, rozmawiał, przekonywał, wspominał same dobre momenty, więc i ona popłynęła z nim tym statkiem. Dryfowali na malutkiej łódce w poszukiwaniu stałego lądu, który byłby czymś bezpieczniejszym. Nic nie trzymało się kupy, wciąż się rozstawali i ponownie do siebie wracali. W międzyczasie ona znalazła nowe uczucie, który przez to, że było zakazanym owocem smakowało wybornie. Dała mu tym argument, do tego że to ona niszczy ten związek. Wycofała się z obu relacji, by po chwili ponownie wrócić do niego. Ledwo dawała radę. Dużo chorowała, ze stresu wciąż miała gorączkę, często traciła głos i była wyczerpana. Nie dawał jej spokoju. Nawet gdy już nie chciała z nim rozmawiać, przyjeżdżał pod same drzwi, pukał i zmuszał tym do kolejnej dyskusji, która nie prowadziła do niczego. Nie kochali się już od dawna, łączyło ich jedynie przywiązanie, ale przez wzgląd na szkołę, wspólnych znajomych, nie potrafili się rozstać.

            Druga klasa przyniosła jej przyjaźń, jakiś nowy rodzaj relacji, dzięki której mogła choć na moment uciec. Marcin był taką bezpieczną przystanią, szczerą, ale i niewinną. W szkole wolała spędzać czas właśnie z nim, bo sprawiał, że na jej twarzy pojawiał się uśmiech, a nie łzy. Pijali razem kawę, czasem więcej niż jedną, rozmawiali na zajęciach komputerowych…

            – Jesteś moim bratem bliźniakiem z innej matki – powiedziała do niego któregoś dnia.

            Nie znali się świetnie, ale ona gdzieś tam w głębi duszy nazywała go swoim przyjacielem, za to że emanował spokojem. Pomiędzy kłótniami ze swoim chłopakiem to właśnie Marcin sprawiał, że zapominała o problemach.

            W czerwcu jej życie zmieniło się diametralnie. Zostawiła go definitywnie, wręcz przyrzekła sobie, że już nigdy do niego nie wróci, a wakacje, na które on zawsze wyjeżdżał do swojego rodzinnego miasta, były idealnym czasem na zapomnienie. Dodatkowo dostała się na praktyki zagraniczne, na które jechali jej dobrzy znajomi i Marcin. Cieszyła się, bo wiedziała, że to będzie dobry czas.

            Lato pod znakiem samotności było cudowne. Spędzała dużo czasu z przyjaciółmi, nie widywała go i nawet na moment udało jej się zapomnieć. Wzięła wdech i uśmiechnęła się do wolności. Już od tak dawna o niej marzyła, że powoli w głowie stawała się czymś niedoścignionym, a jednak dogoniła ją i pazernie zacisnęła w dłoni. Radość nie trwała zbyt długo, bo spotkała go i pierwsze skrzypce zagrała litość. Wychudł, zbladł i spoglądał na nią takim wzrokiem… Poczuła, że jak do niego nie wróci to go zniszczy doszczętnie. Byli razem, albo nie byli, kto ich tam wie. Raz widywano ich trzymających się za ręce, a zaraz pochłonięci byli w kłótni. Raz mówili, że są razem, a zaraz on zaprzeczał w gronie kolegów. Budowali dom bez fundamentów, a to nigdy nie kończy się dobrze.

            Nie czuła do niego nic, kompletnie. Wolała spędzać każdą wolną chwilę z Marcinem, o co często się kłócili. Zamiast siedzieć z nim, wolała usiąść obok przyjaciela. Jedli razem drugie śniadanie, rozmawiali, śmiali się, ona dużo śpiewała, a on jedynie się uśmiechał. Nie widziała w Marcinie nikogo więcej po za dobrym kolegą z klasy, pewnego rodzaju przyjaciela, choć nie do końca. Przecież prawie nic o nim nie wiedziała, on o niej zresztą też nie. Ich relacja opierała się na śmiechu i codziennym rytuale picia kawy na długiej przerwie. Nic po za tym.

            Jeszcze przed wyjazdem na praktyki, o które też zresztą kłóciła się ze swoim chłopakiem, bo przecież miał jechać z nimi Marcin, a on był o niego zazdrosny. Zapewniała go, że to tylko kolega, że nic ich nie łączy i nie połączy, bo przecież Marcin nie jest w jej typie… Nawet żaliła się bliskiej osobie, że ta zazdrość wszystko niszczy.

            – A jesteś pewna, że nic was nie łączy? – zapytała znajoma. Pokiwała głową, z pewnością w sercu – A co jak nagle coś między wami zakwitnie?

            – Nie ma takiej opcji, przecież my się tylko kolegujemy. Daj spokój, Marcin to Marcin, a nie żaden chłopak – urwała temat.

            Raz jej się śnił, był bliżej niż zazwyczaj, ale ona od razu stwierdziła, że to tylko głupi sen, że nigdy by z nim nie była. Wydawał jej się nieśmiałym i za cichym chłopakiem, a wizja tego, że ona w tym związku musiałaby nosić spodnie  od razu ją zniechęcała. Marzyła o tym, żeby ktoś ją adorował, zdobywał, a Marcin charakterem nijak jej do tego nie pasował.

            Nadszedł czas wyjazdu. Niby pożegnała się ze swoim chłopakiem, niby jej nie zależało, ale jak zobaczyła, że na przystanku wszyscy jej znajomi, którzy mają parę żegnają się czule, coś w niej pękło. Jej druga połówka nawet nie zaproponowała, że przyjedzie. Wsiedli do autobusu, na samym końcu, gdzie było pięć miejsc. Siedzieli w rzędzie. Marcin, ona, koleżanka i dwóch kolegów z klasy. Grali w karty, żartowali, opowiadali dowcipy, a swoim śmiechem zarażali połowę autobusu. Zjedali tonę przysmaków oraz słodyczy, ale nikt wtedy nie liczył kalorii.

            Siedząc obok Marcina nie czuła żadnego skrępowania, chyba że odpisywała na tysięcznego sms’a od ówczesnego chłopaka. Zamęczał ją pytaniami, domagał się atencji, a ona bawiła się zbyt dobrze, by wciąż wlepiać wzrok w telefon. Czuła się tym wszystkim zmęczona, ale pokornie odpisywała, odbierała telefony, przepraszała że nie odpowiedziała w ciągu minuty. Wręcz widziała jak towarzysze jej podróży przewracają oczami, ale starała się to ignorować. Za granicą miał ją czekać święty spokój.            

            Nastała noc, trochę szybciej niż się tego spodziewali. Kierowca włączył jakiś polski film, światła w autokarze zgasły, większość pasażerów układała się do snu, tylko oni z tyłu jeszcze się podśmiechiwali. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo i jej koleżanka i dwóch kolegów zapali w sen, została tylko ona i Marcin. Szeptali do siebie, chichotali, ale tylko przez moment, bo ani się spostrzegła, a jej powieki stawały się coraz cięższe. Nawet nie wiedziała, w którym momencie zasnęła na jego ramieniu, choć mimo wszystko wciąż był to bardzo zachowawczy gest. Za każdym razem, gdy budziła się na niedługą chwilę ponownie pytała, czy może ułożyć się na jego ręce. W końcu podjęła decyzje, choć była ona bardzo nieświadoma, że złapie go za ramię. Poczuła wtedy pod palcami jak spiął mięśnie. Dla niego musiało być to bardzo krępujące, bo był w pełni świadomy. Nie mógł zasnąć, więc całą drogę wpatrywał się w okno i służył za poduszkę przyjaciółce, która smacznie spała.

            Gdy obudziła się o poranku, docierali do celu i cała to noc nie była dla niej niczym nadzwyczajnym, właściwie wcale nie analizowała tego co się wydarzyło, on też nie podejmował tematu. Później wszystko poszło bardzo szybko, bo gdy dotarli na miejsce musieli wysiąść z autokaru i metrem przetransportować się do hostelu, w którym mieli zamieszkać na czas tych praktyk. Nie było to łatwe, bo po drodze czekały ich horondalne ilości schodów, a z ciężkimi walizkami wydawało się to nie do przejścia. Wtedy on ponownie przyszedł jej z pomocą, bo zaraz po tym jak wyniósł swój bagaż wracał po jej.

            Po zameldowaniu, prysznicu i obiedzie rozdzwoniły się telefony. Każdy opowiadał o podróży, o pierwszych wrażeniach. Jej chłopak zadzwonił dopiero wieczorem, a ona już wiedziała, że nie chce z nim rozmawiać, że chce iść do pokoju chłopaków i spędzić z nimi miło czasu. Nawet nie tęskniła, nie czuła potrzeby opowiadania mu co i jak… Zadzwonił raz, ale one miały w pokoju bardzo słaby internet.

            Kolejne trzy dni nie odzywał się do niej wcale, a ona nawet nie walczyła o kontakt, zajęta myśleniem o kimś innym. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo i jak szybko zbliża się do Marcina.  Żartowała, rzucała w jego stronę aluzję, które mocno wykraczały poza granicę przyjaźni, a on początkowo nie mówiąc nic uśmiechał się, a czasem wybuchał kontrolowanym śmiechem. Lubiła, gdy na jego twarzy malowała się radość, lubiła rozbawiać ludzi, ale po jakimś czasie zobaczyła, że rozśmieszanie właśnie jego, uwielbia. Jego śmiech był tak melodyjny, zarażał innych… Po raz pierwszy odpowiedział na jej niewinna zaczepkę, gdy chciała, by przyrzekł, że jak skończą 28 lat i będą singlami to wezmą ślub. Pokiwał głową, coś mruknął i prawdopodobnie nie wziął tego na serio, a ona zobaczyła otwarte drzwi. Poszła o krok dalej i o dziwo on potruchtał zaraz za nią.

            Nie spała za wiele, właściwie całe noce drzemała w gotowości, a wtedy pozwalała sobie na rozplątywanie myśli o Marcinie. Nie skupiała się na tym, do momentu aż zaczęła analizować jego słowa i zachowania. Czuła się jak małe dziecko, które czegoś chce i nie może tego dostać, a jednocześnie wciąż widziała czerwone światło. Był blisko, na wyciągnięcie ręki, a mimo wszystko tak daleko. Nigdy nie powiedział „tak”, ale nie powiedział również „nie”, bo żadne pytanie wprost nie padło. No i był jej chłopak, tam gdzieś daleko, w Polsce. Pewnie obgryzał paznokcie, zarzekał się, że pierwszy się nie odezwie i wyklinał ją w głowie.

            Wieczorami dużo razem leżeli, każdy pod swoją kołdrą, a mimo to żartowali, że są małżeństwem. Bawili przy tym wszystkich zgromadzonych.

            Trzeciego dnia, gdy oglądali wszyscy razem film, zadzwonił jej telefon. Napis na ekranie sprawił, że przełknęła zbyt głośno ślinę, dzięki czemu wszyscy wiedzieli, kto dzwoni. Wygramoliła się spod kołdry i najciszej jak potrafiła wymknęła się z pokoju, by odbyć rozmowę, której bała się najbardziej na całym świecie.

            – Już się puściłaś? – wciśnięcie zielonej słuchawki, po którym usłyszała takie słowa, było najgorszym posunięciem. Westchnęła, wiedząc, że to jeszcze nie koniec wywodu. To dopiero początek litanii, której miała być świadkiem, bo przecież nie rozmówcą.

            Coś krzyczał, zniżał głos i moralizował, ale żadne z tych słów nie trafiło do jej serca. Przez uszy do głowy,  z głowy drugim uchem w świat. Nie przejęła się, nie zamartwiała, a przede wszystkim nie ugięła. Po kilku minutach wyzwisk, obelg i nic nie wartych słów, rozłączył się. Wtedy pozwoliła sobie na westchnięcie. W ustach czuła smak braku szacunku, który nie chciał po niej spłynąć jak wszystkie inne słowa. Telefon w je dłoni zawibrował, trochę dłużej niż na sms’a, machinalnie odebrała połączenie.

            – Chcesz jeszcze ze mną być? – czekała na to pytanie cały ten czas, nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Chciała odpyskować, zapytać czy oni w ogóle jeszcze są razem, ale powstrzymała się, nie chcąc dłużej ciągnąć tej rozmowy i tego związku.

            – Nie – wręcz szepnęła, jakby bała się, że głos jej zadrży, a on to wyczuje i będzie próbował z tej nicości złożyć coś więcej.

            – Miłych praktyk – odpowiedział i się rozłączył tym razem nie wyczuwała zdenerwowania.

            Wróciła do pokoju. Nie zmieniło się tam zbyt wiele, te kilka minut nie zaburzyły ładu ani porządku. Świat się nie zatrzymał, ludzie nie poumierali, a ramiona Marcina wciąż nieświadomie czekały na jej dotyk. Przykleiła się do niego jak magnes, otuliła go jak ośmiornica swoimi mackami, a on ani drgnął. Oddał się jej, ale nie dał nic od siebie, jakby czekał na pewien rodzaj przyzwolenia.

            – Zerwałam z nim – powiedziała na głos, dając mu przy tym klucz.

            Złapał jej rękę, która leżała na jego klatce piersiowej i zaczął rysować na niej niezidentyfikowane kształty. Głaskał delikatnie, jakby bał się, że jej dłoń się zaraz rozpadnie. Pozwalała mu na każdy gest w środku czując, że się rozpłynie. Błyskawicznie łatał każdą dziurę w jej sercu, sklejał najmniejsze odpryski i otulał czułością, której nie znała… A później, po zakończonym filmie, poklepał ją po ramieniu i wyszedł wraz z kolegami do swojego pokoju. Miała nadzieję, że zostanie, ale tak się nie stało.

            Znów nie spała, znów się zadręczała myślami… Kolejny dzień wcale nie przyniósł już wytchnienia, tak jak to robił zawsze. Czuła się jak porcelanowa lalka, której niewiele potrzeba do tego, by się potłukła. Sama do końca nie wiedziała co ją dręczy, czy to że w końcu  wybudziła się z najgorszego koszmaru, czy może to, że poczuła wewnątrz niewielką iskrę i wiedziała, że on też mógł ją poczuć, a mimo to stchórzył.

            Cały dzień minął im jak zwykle. Drzemka w pociągu w drodze, praca przy komputerze, przerwa, na której śmiali się i rozmawiali jak zwykle, szybkie zakupy i powrót do domu, gdzie czekało ich popołudnie w kuchni. Gotowanie obiadu, popijanie cappuccino i podśpiewywanie pod nosem. Wszystko tak jak zawsze, a mimo to czuła to napięcie pomiędzy nią i Marcinem. Wciąż go zaczepiała, on wciąż odpowiadał na każdą jej zaczepkę, a mimo to nie wiedziała dokładnie do czego to prowadzi. W lodówce chłodziły się drinki na wieczór i ta myśl dodała jej pewności siebie. To dziś nie wypuszczę go z pokoju, poproszę by został, a procenty mi w tym pomogą.

            Szybka kolacja w świetnym towarzystwie. Kucharz zaserwował ryż z kurczakiem i papryką i choć nie było go wiele jedli ze smakiem opowiadając sobie jak minął im dzień. Ukradkowe spojrzenia pomiędzy kolejnymi kęsami tylko zagrzewały ją do walki o niebieskookiego, nieśmiałego chłopaka. Stał się dla niej rodzajem pucharu, który chciała zdobyć.

            Prysznic dłużył jej się niemiłosiernie i choć starała się zachowywać normalnie, wciąż myślała o tym co może nadejść. Marzenia krążyły gdzieś na granicy świadomości i choć bardzo chciała je chwycić, pociągnąć, nie wiedziała czy może…

            Zakład z jednym kolegą był przypadkową możliwością. Mieli wypić drinki szybko i zobaczyć kogo pierwszego rozłożą na łopatki. Wszyscy wiedzieli, że to będzie ona, ale nikt nie protestował. Gadka szmatka, nie mająca większego sensu. Pijane pogadanki, kilka słów za dużo… Alkohol nie robił z jej głową i ustami nic dobrego, prócz tego, że unosiła ją odwaga.  On wyczuł, że coś się święci, że cała ta sytuacja coś znaczy, ale nie zrobił żadnego gestu, by okazać swoje stanowisko. Czekał, od początku do końca.

            Zanurzyła się tak głęboko, że wstyd przestał istnieć. Paplała o sprawach, o których nigdy nawet nie chciała rozmawiać, ale wtedy nie czuła, że to wiadro żalu wylane na towarzyszących jej znajomych nie jest dobrym pomysłem. Leżał obok niej, tak blisko, a jednak tak daleko. Ich ciała nigdy nie były bardziej nieruchome, bardziej ospałe, zestresowane każdym oddechem. Napięcie rosło, ale po cichu, w ciemnym kącie pokoju, czekając na możliwość wybuchu.

            Został z nią, bo będąc upojona, miała odwagę poprosić, by nie wychodził. Zgasło światło, oni leżeli obok siebie na jednoosobowym łóżku, pod jedną kołdrą i na jednej poduszce. Nigdy nie byli aż tak blisko. Coś szeptali, trochę się śmiali, ich twarze dzieliły milimetry. Policzek do policzka, stykające się nosy, mieszające się ze sobą oddechy… Świat na moment się zatrzymał, wszystko zamarło w oczekiwaniu na ten moment, na ten mały wybuch, który dłużył się niemiłosiernie. Ich usta spotkały się nieśmiało, tak samo zastygłe w bezruchu jak reszta ciała. Zanurzyła się ponownie, tylko tym razem w jego bliskości, ale stamtąd nie było tak łatwo wypłynąć. Przepadła, wróciła na moment, by przyswoić rzeczywistość i ponownie się zapadała. Oddała się temu gestowi bez opamiętania, z przyjemnym zapomnieniem.

            Otoczyła ich bańka, odgrodziła od świata, a każda z jej ścianek choć cienka, chroniła niczym bunkier, nie dopuszczając nawet odgłosów życia. Słyszeli tylko swoje oddechy, czuli bicie serc i widzieli swoje twarze. Odpływali w dal, zostawiając rzeczywistość za sobą, zaskoczeni, że tak wiele łączy nie tylko dusze, ale również ich ciała.

            Od tamtej pory jej życie to uśmiech, na jego widok. To głośny śmiech w środku ciemnej nocy, to jego duże dłonie na jej biodrach i mokry pocałunek na karku, to złość o błahostki i szybkie porozumienie. To wulkan emocji i spokojne morze. To przyjaźń i miłość w jednej relacji. To skarb, który odkopała 1500 kilometrów od domu, choć wciąż miała go przy sobie…

Zakochana Złośnica

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz