PAŹDZIERNIK 2017, SIEDEMNASTKA

Pchnęła ciężkie drzwi, wpuszczając przy tym zimne powietrze do środka. Powiew klimatycznej aczkolwiek ponurej jesieni wtargnął do środka, przypominając zgromadzonym, że istnieje jakieś życie po za lokalem. Na dworze była najprawdziwsza ulewa, dlatego zbyt wiele osób się nawet nie oglądnęło czując powiew świeżości na plecach. Chcieli zapomnieć i oddać się w ręce przyjemnego wieczoru przy świeczce, klimatycznej muzyce i kuflu piwa. Zatrzasnęła za sobą wrota, nie chcąc by ktoś zwrócił na nią uwagę. Szybkim krokiem przeszła obok baru, za którym stała obsługa. Przywitali ją krótko, ale widząc, że przeszła obok, niezainteresowana tym co mają do zaoferowania, nawet jej nie zaczepili. Ona natomiast miała w głowie jedną myśl jestem spóźniona. Minęła grupkę lekko wstawionych studentów, przekrzykujących się nawzajem. Lokal był pełen takich ludzi, być może dlatego panował w nim taki rozgardiasz. Każdy z nich chciał być głośniejszy, donośniejszy od puszczonej z głośników melodii.
Rozglądała się za konkretnymi osobami, wiedząc jedynie, że będzie to spora grupa osób, z jedną znajomą twarzą. Bardzo nie lubiła sytuacji tego typu, bo czuła wzrok wszystkich zgromadzonych, jakby czekali na mój kolejny ruch. Nie czekając jednak zbyt długo ruszyła w głąb lokalu, wiedząc że kryje on w sobie wiele zakamarków, nie widocznych na pierwszy rzut oka. W międzyczasie próbowała zdjąć szal, który na zewnątrz był wytchnieniem, ale w środku przekleństwem. Już czuła jak małe ognisko zaczyna płonąć gdzieś tam w jej wnętrzu. Z roztargnienia, zajęta szalem, który ewidentnie wytoczył najcięższe działo i nie chciał współpracować, wpadła na kogoś.
– Przepraszam bardzo – powiedziała odruchowo, wciąż się szarpiąc. Chciała jak najszybciej pozbyć się tego materiału, bo zasłaniał jej pół twarzy, przez co niczego nie widziała – Cholera jasna – warknęła pod nosem. 
– Może pani pomogę? – usłyszała zachrypnięty głos. Był bardzo delikatny, ale chrypa dodawała mu męskości.  Będąc w lekkim szoku nie odpowiedziała od razu.
– Jakby pan mógł – odparła nieco zażenowana całą sytuacją.
Ma przyjemnie ciepłe dłonie. To była pierwsza rzecz, o której pomyślała, gdy tylko jego skóra zetknęła się z jej. Sprawnymi i zdecydowanymi ruchami uporał się z grubym szalem i oddał go w jej zmarznięte dłonie. Dopiero po dłużej chwili spojrzała mu w oczy.
– Bardzo panu dziękuję – szepnęła zawstydzona. Zdawała sobie sprawę, że wpatruję się w niego zbyt długo, ale to był jeden z tych momentów, w których to kompletnie nie ma znaczenia.
Uśmiechnął się jedynie i choć miała wrażenie, że chciał powiedzieć coś jeszcze, uciekła spłoszona. Onieśmielała ją, jego uroda, a w szczególności oczy  w kolorze jasnego błękitu. Przeszedł ją mimowolny dreszcz na myśl o tym, że dotknął jej skóry, że stali tak blisko siebie… Ale to uczucie prawie natychmiast zastąpił wstyd. Takie wpadki były u niej codziennością, a mimo to nie umiała się do tego przyzwyczaić.
Pognała przed siebie, nawet nie myśląc o oglądaniu się za siebie. A co gdyby tam wciąż stał i wpatrywał się w jej odchodzącą postać? Nie wiedziałaby jak powinna się zachować, więc wolała zwyczajnie uciec. Nie minęło wiele czasu jak dostrzegła blond głowę swojej przyjaciółki. Dokładnie w tym samym czasie i ona się odwróciła. Rzuciły się sobie w ramiona, przecież nie widziały się tak dawno! Amy wyjechała z ich miasta rodzinnego już rok temu i choć widziały się od czasu do czasu, to ciągle były za sobą stęsknione. Dlatego wiadomość, że Baby dostała się na tą samą uczelnie i przeprowadzi się w okolice swojej przyjaciółki, była tak wyjątkowa. Znów mogły być razem…
– Tak bardzo się cieszę, że przyjechałaś! – krzyknęła Amy, wtulając się w ramiona Baby. Przyległy do siebie na dłuższą chwilę, nie zwracając uwagi na pozostałe osoby, czekające na rozwój wydarzeń – Tęskniłam za tobą – szepnęła jej wprost do ucha.
W odpowiedzi Baby wtuliła się w nią jeszcze mocniej. Znały się od lat i choć wiele ich dzieliło, wciąż trzymały się razem i były sobie najbliższe.
– Ehem… – ktoś ze zgromadzonych chrząknął znacząco. Obie dziewczyny oderwały się od siebie, rozumiejąc jasny sygnał.
– To moi kumple – zaakcentowała ostatnie słowo Amy, próbując udać głos męski i wskazała na znajomych. Zawsze jak chciała udawać luzaka, to uginała lekko kolana i wypychała miednicę do przodu. Wyglądało to komicznie, choć w jej przypadku było to tak częstym zabiegiem, że wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić.
Stała zawstydzona całą sytuacją i choć na co dzień była radosną i nawet otwartą osobą, w takich momentach kompletnie nie umiała się zachować. Wszyscy się już znali, mieli wspólne tematy, wspomnienia, a ona wpychała się z tym jej „interesującym ja”, psując i tak chwiejną konstrukcję z kart.
- Cześć, jestem Baby – przedstawiła się i choć głos nie załamał się jej ani razu, wiele ją to wszystko kosztowało. Znała ich wszystkich z opowieści, dlatego doskonale wiedziała, że to nie jej bajka. To była grupa typowych imprezowiczów, z ogromną pewnością siebie i energią do zabawy. Ona nie posiadała żadnej z tych cech. Przylegała raczej do grupy osób spokojnych, nawet melancholijnych, które lubiły rozrywkę, ale w odpowiednich dawkach i ustalonych formach.
– Mamy się do ciebie zwracać „kochanie”? – zapytał jeden z chłopaków, prawdopodobnie żartobliwie, wierząc w swoją oryginalność. Obok niego siedziała niewysoka brunetka z czarnymi jak sadza oczami. Wpatrywała się w nią z ciekawością, przytulając się jednocześnie do ramienia owego chłopaka.
– Możesz nawet mówić „skarbie” jeśli ci dziewczyna pozwoli – odgryzła się odruchowo.
Właśnie tymi kilkoma zdaniami zdobyła akceptację całej grupy. Nigdy nie byli na serio, nigdy nie rozmawiali o ważnych sprawach i przede wszystkim daleko im było do sztywniaków, dlatego otaczali się takimi osobami. Ich spotkania były czystą przyjemnością, przesiąkniętą wódką i zakrapianą seksem. Tak było im wygodnie, a ona postanowiła wpasować się chociażby słowem w towarzystwo, ukrywając gdzieś wewnątrz swoje prawdziwe „ja”.
~*~
– Filologia polska? To ciekawy kierunek – choć słowa są głównym nośnikiem myśli, doskonale wiedziała, że każde z nich jest czystym kłamstwem. Usta kłamały tylko po to, by ukryć prawdę malującą się na twarzy.
Już się przyzwyczaiła. Ba! Ona była na to przygotowana, bo nikt nie brał tego kierunku na poważnie. Słyszała wiele opinii, nie koniecznie przychylnych, ale jedno było niezmienne, marszczenie między brwiami. Zdradzało zdziwienie i poniekąd myśli, które plątały się pod kopułą. Już nauczyła się nie brać tego do siebie. Przecież nie można oceniać książki po okładce.
– I co chcesz później robić? Uczyć? – rzucane pytania były tak przewidywalne, że aż nudne. Czasem odpowiadała na nie odruchowo, jakby to był nawyk.
– Jeśli się uda to jasne, ale jak nie to zostanę elokwentną kasjerką – ironia w takich sytuacjach zawsze grała pierwsze skrzypce. Po co być poważnym, jak można zażartować, zawstydzając tym rozmówcę.
– Ale czekaj, czekaj! Tam się chyba dużo czyta, nie ? – kolejny stereotyp, jeśli można to tak nazwać. Od zawsze słyszała, że idąc na taki kierunek, streszczenia są zabronione. Gdy tylko zechce wpisać słowo opracowanie w Internet, wywala korki na całym osiedlu. Tylko nikt nie bierze pod uwagę tego, że filolodzy to nie bogowie i wszystkiego nie dadzą rady zrobić, a przede wszystkim zrozumieć. Czyta się dla przyjemności, dla satysfakcji, dla konkretnej wiedzy, a nie z przymusu.
~*~
Wciąż się w nią wpatrywał, ale tylko w momencie gdy ewidentnie spoglądała w inną stronę. Czuł jej wzrok na swojej osobie od czasu do czasu, ale nie chcąc jej spłoszyć, nawet nie próbował jej na tym przyłapać. Starał się skupić na rozmowie z kolegami, choć było mu ciężko, bo pomimo tego, że mówili mądrze, bardziej intrygowała go nieznajoma, a niżeli nowe odkrycia literackie. Za to ona zdawała się niezainteresowana towarzystwem, w którym przebywała. Prawdopodobnie nawet ich nie słuchała, bo gdy padał jakiś żart, ona wybuchała śmiechem najpóźniej. Wyglądało to tak jakby na siłę chciała się wpasować w otoczenie, ale coś jej nie pozwalało. Bawiła go ta sytuacja, ale jednocześnie intrygowała, bo nikt nie spędza czasu z grupą znajomych z przymusu, więc co ją przywiodło?
Po godzinie obserwacji oboje byli zmęczeni i spragnieni jakichkolwiek informacji. Fascynacja i ciekawość zawładnęła ich umysłami, ale żadne nie miało odwagi by zrobić pierwszy krok. Ona była zawstydzona, a jemu absolutnie nie wypadało.
– Muszę wyjść się przewietrzyć, strasznie tu duszno – szepnęła do siedzącej obok przyjaciółki i nie czekając na jej odpowiedź, zaczęła otulać się szalem, by choć trochę okryć się przed zimnem, które czekało na nią na dworze.
– Może z tobą pójdę? Jest już późno – pomimo tego, że Amy była już nieźle podpita, wiąż pamiętała, że Baby jest tutaj od niedawna i potrzebuje troski lub zainteresowania.
– Nie, chyba potrzebuję po prostu chwili – odpowiedziała ogólnie, mrugając porozumiewawczo oczami. Amy zrozumiała przekaz i jedynie kiwnęła głową.
Znała ją na wylot i doskonale zdawała sobie sprawę, że dla przyjaciółki to było za dużo. Duchota, bar, piwo i masa ludzi, każdy z inną osobowością, ale równie dominującą. Obrzucali ją informacjami, wspólnymi wspomnieniami, śmiesznymi historiami, które przydarzyły się im gdzieś w klubie, na domówce czy w drodze powrotnej. To z pewnością były zabawne wspomnienia, ale ona nie umiała ich do końca zrozumieć. W niej grała zupełnie inna muzyka, nieco spokojniejsza i nawet elastyczność, którą też brała pod uwagę, jej nie pomagała.
Ruszyła tą samą drogą co poprzednio, tylko tym razem szukała wyjścia. Potrzebowała poczuć ziemny wiatr na policzkach i choć kilka kropel deszczu na twarzy. Wierzyła, że wtedy otrzeźwieje, cokolwiek to słowo oznacza.
Nie wiedział gdzie idzie. Po prostu wstała, otuliła się doskonale mu znanym szalem i udała się w stronę baru. Nie miał planu, pomysłu ani pewności, ale postanowił zaryzykować. To miał być jego ostatni wieczór wolności, więc nie mógł być zwyczajny, musiał zrobić coś szalonego, niespotykanego i do niego niepodobnego. Padło na tą niską dziewczynę.
Wstał i pod pretekstem ochoty na kolejne piwo poszedł w stronę baru, rozglądając się po drodze bardzo dokładnie. Nie chciał jej nigdzie przeoczyć, skoro już postanowił, musiał dopiąć swego.
Przed wyjściem uśmiechnęła się do znudzonej barmanki, która podpierała głowę na obu dłoniach i wpatrywała się w zawieszony powyżej telewizor. Akurat leciał w nim program z teledyskami. Gdy tylko otworzyła drzwi, powiew wiatru mało jej nie zmiótł. Zaparła się jednak i uparcie wyszła na zewnątrz. Na całe szczęście przed wejściem był daszek i duża, uliczna popielniczka, czekająca tylko na kolejnego palacza. Oparła się o jedną ze ścian i wzięła głęboki wdech, chcąc przez chwilę poczuć się jak w domu rodzinnym. Zawsze gdy się stresowała, gdy czuła się zagubiona, otwierała okno bądź wychodziła na krótki spacer. Tlen jest droższy od złota, mawiała jej babcia.
Gdy przymknęła oczy widziała zieloną łąkę za domem, porośniętą chmarą żółtych mleczy, czekających tylko aż ktoś je zbierze i przetopi na sok. Póki pszczoły pracowały i skakały z kwiatka na kwiatek, nikt nie śmiał im przeszkadzać. Owadów tych jest coraz mniej, a robią kawał dobrej roboty, więc warto poczekać chwilkę, by ich nie spłoszyć, a przecież sok nie ucieknie. Przypominała sobie wieczory na huśtawce, gdy koc okrywał jej zmarznięte nogi, a oczy połykały kolejne wersy dobrze znanego jej tekstu. Jeśli dana książka przypadła jej do gustu mogła czytać ją w nieskończoność, a czas przestawał się liczyć.
– Przepraszam – czyjeś słowa wyrwały ją z zamyślenia. Raptownie otworzyła oczy, ale pierwsze co zobaczyła to piękne, aczkolwiek szare kamienice, skąpane w deszczu. Ani trochę nie przypominało to widoku łąki i domu. Gdzie ona właściwie uciekła? Do piekła? – Dobrze się pani czuje ? – dopiero pytanie sprawiło, że obudziła się w pełni. Spojrzała w bok, by móc dostrzec twarz nieznajomej osoby.
– Och to pan! – wykrzyknęła nieplanowanie, co sprawiło, że prawie od razu zakryła usta dłonią. Widok już znanego jej mężczyzny, nieco ją zaskoczył – Śledzi mnie pan? – zadała pytanie, choć wcale nie miała tego w zamiarze. Nie czuła ani grama złości, więc dlaczego włożyła w każde słowo tyle gniewu?
– Nie, po prostu idąc do baru zauważyłem, że wychodzi pani na zewnątrz, a pogoda jest nieciekawa, więc pomyślałem, że może źle się pani czuje – wyrzucał z siebie słowa szybko, ale tworzyły one spójną całość. Nie chciał się tłumaczyć, ale najwidoczniej jego mózg stwierdził, że powinien.
– Przepraszam, że tak na pana naskoczyłam, po prostu to już druga taka dziwna sytuacja... – w zamiarze chciała powiedzieć coś więcej, ale w rezultacie z jej ust nie wypłynęło nic więcej – Przepraszam – dodała zawstydzona, spuszczając głowę.
– Nic się nie dzieje, to zrozumiałe – odparł. Czuł, że mówi zbyt formalnie, zresztą ona przybrała podobny ton, dlatego ich rozmowa była dosyć sztywna, musiał coś szybko, na poczekaniu wymyślić – Czyli wszystko w porządku? – zapytał ponownie, chcąc się upewnić.
– Tak, tak – szepnęła tak cicho, że miała obawy czy w ogóle usłyszał – Po prostu w środku jest zbyt duszo – dodała nieco głośniej i odważniej. Przestań mnie onieśmielać… krzyczała w myślach, ale ewidentnie nie skutkowało.
– Nie chciałbym się naprzykrzać, ale ma pani zaczerwienione policzki i chyba się pani trzęsie – stwierdził odważnie – Może pozwoli się pani zaprosić na herbatę? – zapytał bezpośrednio, choć wiele kosztowało go każde słowo. Nie był pewny całej sytuacji, przecież wcale nie znał tej dziewczyny, mógł w jej oczach wypaść niestosownie, a jednak postanowił zaryzykować.
Zdziwił ją tym pytaniem i pomimo tego, że było niepokojące, sposób w jaki to wypowiedział bardzo ją urzekł. Od razu przypomniały jej się wszystkie sceny z książek o dziewiętnastowiecznej miłości, do których wzdychała przez cały okres liceum. I może to właśnie zadecydowało o odpowiedzi, może to ją skłoniło do lekkiego uśmiechu. Nie spodziewała się, że tak rozpocznie się jej historia w nowym, wielkim mieście… Jest ryzyko, jest zabawa tylko, że ona wcale nie chciała się bawić, chciała porozmawiać z kimś podobnym do niej, a on MÓGŁ taki być.
– Z miłą chęcią.




~*~
– Zaraz, zaraz… - przerwał jej w połowie zdania – Czy to oznacza, że jest pani jedną z tych
romantyczek wzdychających do Romea i pana Darcy’ego ? – zapytał z ironią i uśmiechem, który zdecydowanie się jej nie podobał.
– No oczywiście, a co w tym dziwnego ? – była urażona, bo ewidentnie się z niej wyśmiewał, a ona już była gotowa się przed nim otworzyć i opowiedzieć mu więcej o swoich ulubionych książkach.
– Nie uważa pani, że to dość banalne, a chwilami nawet nudne? – choć zapytał, ona usłyszała stwierdzenie. Nad odpowiedzią nie musiała zastanawiać się zbyt długo, bo własne zdanie na ten temat miała odkąd tylko zamknęła pierwszą książkę Jane Austen.
– Romantyzm i miłość nie mają nic wspólnego z banałem – zaczęła, wiedząc, że to nie koniec jej wywodu. Chciał jej już przerwać, ale uciszyła go jednym gestem i kontynuowała dalej – Każda z tych historii jest wyjątkowa, a uczucie, które łączy dwoje ludzi, ponadczasowe, trzeba to tylko dostrzec – zastanowiła się chwilkę, ale tym razem poczekał – A właściwie docenić, bo miłość doceniona to miłość prawdziwa – dokończyła i choć miała ochotę powiedzieć dużo więcej, zamknęła to co najważniejsze w dwóch zdaniach.
– No i czy to nie brzmi… – tym razem to on musiał zebrać myśli, a podczas tej rozmowy nie zdarzało się mu to często – …jak oczywista oczywistość? – znów ironia wbiła się między słowa – Nie ma tu żadnej tajemnicy, zagadki. Wszystko jest jasne i choć historię się od siebie różnią, a bohaterowie mają inne wady czy zalety, to doskonale wiesz jak się to skończy.
– Nie do końca, przecież nie zawsze są razem – odgryzła się, ale nie wzbudziło w nim to żadnej reakcji, prawdopodobnie spodziewał się, że to powie.
– Albo są razem, albo się rozstają i są nieszczęśliwi, albo jedno z nich umiera, albo odchodzą oboje i gdzieś tam w niebie są razem na wieki – wymieniał i wymieniał, ale wyraz jego twarzy wcale się nie zmieniał. Ironizował, a wręcz wyśmiewał się  z banału, który przemawia przez ulubione opowieści Baby, a ona nie umiała ich obronić w należyty sposób.
– I to wydaje się panu takie przewidywalne? – zapytała, choć wcale nie oczekiwała odpowiedzi, to było coś w rodzaju pytania retorycznego, rzuconego na fale wzburzonego morza – A czy przewidywalność i wiedza to nie są wartości, o które walczą ludzie? Czy to nie jest pewien rodzaj bezpieczeństwa, stabilności, do której chyba wszyscy dążymy? – Chciała go zaskoczyć, pokazać, że ma swoje zdanie i nie boi się go wygłaszać publicznie.
Dała mu tym niemałą zagwozdkę, bo już nie był taki pewny siebie. Romantyzm nigdy go nie fascynował, bo był do przewidzenia, co było według niego wadą, ale jeśli spojrzeć na to pod innym kontem, to faktycznie może to być zaleta nie do podważenia. Podrapał się po delikatnym zaroście, tak jak to robią mężczyźni gdy nad czymś myślą.
– Muszę przyznać pani rację, ale z niemałym bólem – wyznał szczerze, ale uśmiechnął się przy tym – Jednakże pani musi przyznać ją i mnie… – przerwał, by przyjrzeć się jej twarzy. Wpatrywała się w niego z ciekawością, wyczekując kolejnych słów – Dzieła innych epok, nieco wcześniejszych są również fascynujące i pociągające przez ten… - nie mógł znaleźć w głowie odpowiedniego słowa, które idealnie opisałoby to co czuł myśląc o literaturze tamtych lat - … powiew tajemnicy – nie rozwijał dalej myśli, by dać jej czas na zastanowienie się i nie zarzucać kolejnymi informacjami.
– Na dzień dzisiejszy nie mogę tego zrobić, bo niewiele wiem o tej literaturze – odpowiedziała zgodnie z prawdą, choć poniekąd było jej przykro, tak bardzo chciała się z nim zgodzić.
Nie miała jeszcze tak rozległej wiedzy, tak naprawdę jedyne co kochała to czytanie, to przywiodło ją na humanistyczny kierunek. Wspierała ją w tym ciekawość i pociąg do odkrywania, ale nigdy się do tego nie przyznawała. Otoczenie nie zawsze rozumie, nie zawsze nawet chce rozumieć. Wolą oceniać i spychać na margines jeśli ma się inne zdanie, więc wychodziła z założenia, że czasem warto się wycofać.
– Chętnie bym pani co nieco opowiedział, ale już i tak długo tutaj siedzimy, nie chciałbym zabierać pani całego wieczoru… – oznajmił niepewnie. Chciał z nią spędzić jeszcze trochę czasu, porozmawiać o literaturze, ale i życiu lecz zdawał sobie sprawę, że nie ma prawa jej zatrzymywać.
– Proszę tu chwilkę na mnie poczekać, pójdę po swoje rzeczy do tamtego stolika i tak pewnie nie zauważyli, że nie ma mnie już tak długo – nie kryła nawet radości z tego, że zaproponował jej jeszcze choć kilka chwil rozmowy. Nie musiała udawać niedostępnej, niezdecydowanej, bo to było kompletnie zbędnym zabiegiem, który stosowało tak wiele kobiet.
Nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę znajomych swojej przyjaciółki. Nie chciała się tłumaczyć, ale zdawała sobie sprawę, że tak szybko się nie wymiga. Obiecała jej, że chociaż spróbuje ich poznać, ale już od pierwszej chwili wiedziała, że to nie jest towarzystwo dla niej. Może postępowała źle, może Amy się obrazi, ale nieznajomy mężczyzna tak ją oczarował, że była gotowa zrobić wszystko, by móc porozmawiać z nim jeszcze choć przez moment.
On w tym czasie obracał w dłoniach papierek po cukrze, który przyniosła im kelnerka wraz z herbatą. Miał w zamiarze poczekać aż dziewczyna wróci i sam udać się do kolegów, by kulturalnie się wykręcić. Tak wiele chciał jej opowiedzieć, tak bardzo chciał z nią dyskutować, ale wiedział, że na to potrzeba czasu, który co rusz przepływa im przez palce. Była młoda, dużo młodsza niż przypuszczał.
– Amy, dam sobie radę naprawdę – usłyszał znajomy głos i od razu skierował spojrzenie w tamtą stronę. Był zaniepokojony, bo zobaczył, że nieznajoma dziewczyna idzie ubrana w kierunku wyjścia w towarzystwie wysokiej blondynki. Próbował złapać jej spojrzenie, ale ona dopiero w ostatniej chwili szybkim ruchem machnęła ręką w stronę wyjścia i mrugnęła oczami z ledwo zauważalnym uśmiechem, malującym się na ustach. Od razu zrozumiał aluzje i gdy obie odeszły kawałek dalej, wstał raptownie i udał się w stronę stolika, gdzie czekali na niego koledzy. Teraz to on musiał stoczyć swoją walkę.  
~*~
Stała na zewnątrz, delikatnie schowana za pobliskim budynkiem, by móc spoglądać na wejście do baru. Czekała na niego, ale nie czuła się absolutnie komfortowo. Długo nie wychodził, a ona już zdążyła stworzyć w głowie masę teorii dlaczego. Była już nawet psychicznie nastawiona na to, że ją wystawił i wcale nie zamierza wychodzić, wiedząc że ona tam na niego czeka za rogiem. Zaczęła się trząść, ale nie do końca wiedziała czy z zimna, czy z nerwów. Niepotrzebnie się tak nakręciła, niepotrzebnie zgodziła się tak szybko na kolejne rozmowy, niepotrzebnie przyjęła w ogóle jego zaproszenie na herbatę… W jednej chwili pożałowała całego wieczoru, każdej sekundy, w której kiwnęła głową i się uśmiechnęła… Nikt nie chce być wykorzystany…
I w momencie, w którym chciała się już poddać i odejść, drzwi się otworzyły. Wpatrywała się w nie z zapartym tchem, gotowana na to, że to może być ktoś zupełnie inny. No i było tak jak się spodziewała, bo z baru wyszli znajomi, od których uciekła. Nawet się specjalnie nie ubrali, alkohol ich tak rozgrzał, że nie było im to kompletnie potrzebne. Od razu odpalili papierosy i śmiejąc się głośno oddali się w ręce kojącego dymu. Obrażona na cały świat i zła na siebie, odwróciła się i po prostu odeszła. Zostawiając swoją nadzieję i fascynację na cegłach kamienicy. Odrzuciła w głowie wszystkie myśli i ruszyła przed siebie.
Nawet się jej nie przedstawił. Nie znała jego imienia, nazwiska… Nawet nie powiedział kim jest, ile ma lat, co robi w życiu i co lubi. Rozmawiali przez dłuższą chwilę, ale kompletnie nic o sobie nie wiedzieli. Wciąż mówili do siebie tak formalnie, ale pewnie gdyby ona zaproponowała, żeby przeszli na „ty” nie miałby nic przeciwko. Tylko, że to się jej podobało, jeszcze z nikim nigdy nie rozmawiała w ten sposób…
Dałaś się omotać, a później stchórzyła… Czy na pewno to ona jest przegrana?


Zakochana Złośnica

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz