Wiecie jak się czuje osoba, która straciła głos i gdy tylko otwiera usta wypływa z nich coś na wzór skrzypiących nawiasów w starej, dębowej szafie, a do tego zostawiła chłopaka? Jak połamany model samolotu, który spadł z wysokiej półki. Czuje się tak jakby każda część mojego ciała złamała się na pół, a te połówki jeszcze na pół. Serce rozsypało się w drobny mak, a rozum wyłączył zasilanie, by mieć święty spokój, on też już nie ma siły. Czuje się jak nic, jak zero, jak nikt.
- Mówiłam Ci, żebyś tyle nie gadała z nim przez telefon – mądrzyła się mama, mieszając jakąś zagęszczoną zupę w wielkim, metalowym garnku. Zazwyczaj coś podśpiewywała wesoło, ale dzisiejszego dnia wściekłość wzięła górę, więc zamiast nucić wrzucała niewinne warzywa z ogromną siłą do twardego naczynia – Darłaś się jak opętana, a doskonale wiedziałaś, że ledwo mówisz… Czasem się zastanawiam kto jest głupszy. Ty, że prowadzisz z nim te nienormalne kłótnie pomimo wszystko, czy on rozpoczynający te kłótnie – kochana mama i jej idiotyczna skłonność do przesady – Czy Ty raz w życiu nie możesz mnie posłuchać? – zapytała z pretensją w głosie, obracając się w moją stronę. Opierała się o blat i dokładnie studiowała każdy szczegół mojej zmęczonej twarzy z troską, ale i zdenerwowaniem. Nie lubiła jak pakowałam się w chorobę z własnej woli.
- Musiałam to załatwić raz, a dobrze. Sama mówiłaś, że nie można zostawiać niedokończonych spraw – chrypiałam gorzej niż mój dziadek, który nie jest pierwszej młodości. Od razu zaczęłam dusić się powietrzem i kładąc dłoń na klatce piersiowej próbowałam wykaszleć coś, czego w ogóle nie ma.
- Czy ten chłopak chociaż raz, raz, nie mógł zachować się jak mężczyzna?! – zapytała sama siebie i westchnęłam po raz setny od rana. Czy tylko ja mam wrażenie, że one kochają mieć rację, ale starają się tego nie okazywać? Zawsze w chwili załamania przychodzi i oznajmia to swoje „a nie mówiłam”, po czym siadała obok, i przytulała najmocniej na świcie. Więc po co są te zbędne słowa, które wcale nie podnoszą na duchu? Zdecydowanie dla własnej satysfakcji. Obróciła się z powrotem i zaczęła kroić nać pietruszki najdrobniej jak się dało. Nie wiem dlaczego, ale strasznie nie lubię tego małego świństwa. Wchodzi między zęby i psuje przyjemność jedzenia – Jak słyszał, że ledwo mówisz, to mógł przełożyć tę rozmowę, a nie specjalnie ją ciągnął – jad, który towarzyszył każdemu jej słowu był skierowany do Kena
Jak można nie lubić kogoś aż tak bardzo? Czasem mam wrażenie, że mój chłopak i moja własna mama są największymi wrogami. Jakby nadać im śmieszne ksywki i każdemu wcisnąć jakąś super moc, a następnie rozrysować komiks to byłabym milionerką.
- Maddie też ci ciągle to powtarza, rzuć go w cholerę - miałam nadzieję, że to właśnie zdanie ma zakończyć tą jakże długą rozmowę, która powoli przybierała dziwną formę.
Od bardzo dawna wiem, że moja mama nie lubi Kena. Toleruje go, ale nie jest zachwycona tym, że jest on moim wybrankiem. Wciąż przy każdej możliwej okazji stara się pokazać mi go z tej najgorszej strony. Uwypukla jego wady do tego stopnia, że przeraża mnie człowiek, którego znam od ponad półtora roku.
Natomiast on nienawidzi mojej "matki", jak to zawsze ją nazywa. Choć może nienawidzi to mało powiedziane. Na każdym kroku stawia ją przed naszymi znajomymi w złym świetle. Śmieje się, że jest gruba, rzuca głupie żarty, albo po prostu mówi o niej tak niestworzone rzeczy, że aż mnie nie raz głowa boli. Na samym początku zwracałam mu uwagę, żeby przestał, bo to nie jest ani miłe, ani śmieszne. Nie zadziałało. Później jak w gronie MOICH przyjaciół powiedział coś niemiłego o niej to od razu moje koleżanki postawiły go do pionu. Opieprzyły go i to tak porządnie, ale zdrowo. Przeprosił mnie za każdą obelgę, która wypłynęła z jego ust kierowana w stronę mojej mamy i temat się zakończył. Do czasu rzecz jasna.
Teraz oboje nie mogą ze sobą wytrzymać i wciąż próbują mnie do swojego wroga zniechęcić.
"Nie widzisz jak ona cię traktuje?"
"Nie widzisz jak on cię traktuje?"
"Daj jej w końcu nauczkę, bo będzie tak robiła cały czas!"
"Rzuć go, nie jest ciebie wart!"
Czasem mam ochotę jakoś od wewnątrz zatkać sobie uszy i iść do przodu, bo przy takich nagadywaniach na siebie nie da się żyć. To tak jakbym była adwokatem jednej i drugiej strony. Kenowi wciąż powtarzam, że ona robi to wszystko, bo mnie kocha i się o mnie martwi. Natomiast mama wciąż słyszy ode mnie, że coś mnie w nim fascynuje i nie mogę go zostawić. Kocham ich oboje, ale zdecydowanie osobno, bo wiem, że razem byliby nie do wytrzymania.
- Pójdę się położyć - powiedziałam niewyraźnie, ale wiedziałam, że mnie słyszy, a następnie powędrowałam do mojego małego królestwa pełnego spokoju i niestety tabletek. Włączyłam ulubiony serial i obtoczyłam się poduchami, a w dłoni zacisnęłam kubek z parującą herbatą, taką jak tylko mama umie zrobić. Już kilka razy ją obserwowałam, by w końcu się dowiedzieć jak to się dzieje, że ona jest taka pyszna. Niestety za każdym razem zobaczyłam całe nic. Tu cytrynki troszkę, tu soczku malinowego, tu esencji z czarnej herbaty, jeszcze trochę syropu z pędów sosny no i oczywiście trochę miodu. Zamieszać i eliksir gotowy. Czego ile tam jest dokładnie, nie mam pojęcia. To taka metoda wrzucania, mieszania i próbowania. Jak dobre to dobrze, jak nie to trzeba dodać czegoś innego. I tak w kółko.
Po kilku krótkich minutach ekran mojego telefonu się rozświetla, a na samym jego środku widzę napis Ken. Poczułam niepokój, który od półtora roku mnie nie opuszcza.
Nie odzywał się od wczoraj. Odkąd pokłóciliśmy się śmiertelnie już sama nie wiem o co. To zawsze tak wygląda. On się obraża tak z niczego, ja na nim wiszę, próbując go przeprosić, a na końcu dostaje baty za to jaka jestem. Wczoraj miałam się uczyć na polski, zrobić zadanie z francuskiego, ale w końcu nie zrobiłam nic, bo kłóciłam się z nim godzinę przez telefon. O co? O to, że go olewam, że nie przyjechałam, że nie chce się z nim spotykać, że moja mama go nie lubi, że on już nie ma do mnie siły... Mniej więcej zawsze to tak wygląda. Ten sam schemat wypełniany krok po kroku wedle wcześniej ustalonego i zatwierdzonego planu.
1. On krzyczy, ja siedzę cicho.
2. On mówi jaka jestem okropna i po kolei wymienia przykłady tego czego nie robię, a ja próbuje się usprawiedliwić. Oczywiście wszystkie moje argumenty są w jednej chwili obalone.
3. On przeklina, ja go grzecznie upominam.
4. Puszczają mi nerwy.
5. Zaczynam krzyczeć, ale bez wyzwisk, a on siedzi cicho i grzecznie słucha.
6. Łagodnieje, przestaje mi przerywać, a ja wciąż mówię wszystko, co ślina mi na język przyniesie.
7. Ja jestem wściekła, on się uspokaja.
8. On chce się pogodzić, ja walczę już sama nie wiem z kim.
- Halo? - zacharczałam. Usłyszałam w tle jakieś huki uliczne, ale nie byłam w stanie powiedzieć gdzie dokładnie się znajduje - Halo? - powtórzyłam nieco ciszej. Czekam na atak i w pewnym sensie byłam na niego przygotowana.
- Czemu się nie odzywasz? - zapytał dość spokojnym tonem, choć słychać w nim było ciutkę oskarżenia.
- Bo nie mogę mówić - odpowiedź jest prosta i zgodna z prawdą - Gdzie jesteś? - niecierpliwie czekam na to, co tym razem usłyszę.
Ken kocha być tajemniczy i rzadko kiedy odpowiada na moje pytania. Wydaje mi się, że on po prostu uwielbiam jak ja się trudzę i głowie.
- Nie ważne - standard - To jak nie możesz mówić to pisz, pa.
Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, bo już usłyszałam sygnał kończący rozmowę. Westchnęłam zmęczona i rzuciłam telefon jak najdalej od mojej głowy. Położyłam się wygodnie i od razu postanowiłam kontynuować oglądanie serialu. Dopiero po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że dzisiaj jest piątek i on powinien być w szkole, ale zdecydowanie tam nie był. Przeszukałam najmniejszy kawałek łóżka w poszukiwaniu komórki i od razu wystukałam wiadomość. Zanim jeszcze chciałam zablokować przyszła odpowiedź.
Ken zawsze karze mi pisać, ciągle i dużo. Może dlatego, że gdy zaczynaliśmy się poznawać pisaliśmy do siebie wiadomości wciąż i bez przerwy. Potrafiłam wstawać godzinę wcześniej, żeby tylko napisać mu Dzień dobry i popisać chwilę dłużej na spokojnie. W szkole non stop klikałam w telefon do tego stopnia, że moje koleżanki miały ze mnie niezły ubaw. Tak było przez ponad pół roku, bo później zaproponowałam mu, żeby przepisał się do mojej klasy - to był mój pierwszy poważny błąd. On kocha informatykę, a mój profil technikum poniekąd jest trochę z tym związany. Tak bardzo go kochałam, że postanowiłam pomóc mu się do mnie przenieść. Jak tylko złożył wszystkie papiery byłam najszczęśliwszą osobą na całej planecie. Szkoda tylko, że wtedy nikt nie dał rady mnie zniechęcić do tego pomysłu. Właśnie w tamtej chwili zaczęły się wszystkie nasze problemy. Z własnego doświadczenia JUŻ wiem, że przebywanie ze sobą całymi dniami nie przynosi nic dobrego.
Dźwięk mojej ulubionej piosenki przeszył ciszę panującą w moim pokoju dość agresywnie i niespodziewanie. Dokładnie w tym momencie moje serce stanęło na kilka dłużących się sekund. Już nie raz, nie dwa robił takie niespodzianki, że nagle przyjeżdżał w najmniej odpowiednim momencie i wymagał, że wyjdę do niego na klatkę, bo on chce tą sprawę załatwić.
- Wyjdziesz czy nie? - zapytał wręcz agresywnie.
- Jestem chora i leże w łóżku, czy ty tego nie rozumiesz? - nerwy mi puściły, choć wydawało mi się, że krzyczałam bardziej z przerażenia, bo wiedziałam że on stoi tuż za drzwiami i jest gotowy tu wejść.
- To ja wejdę - obwieścił wszem i wobec. Nasłuchiwałam czy puka do drzwi, ale nic takiego nie usłyszałam, więc się uspokoiłam. Zdałam sobie sprawę, że on czeka aż ja coś powiem na ten temat.
- Nie Ken, nie dzisiaj. Porozmawiamy innym razem, nie słyszysz, że ja ledwo mówię? - próbowałam się bronić rękami i nogami nie chcąc, by wchodził do mojego mieszkania. Nie chciałam, by zobaczył mnie w takim stanie.
- A może ty tam kogoś ukrywasz, co? Kto jest z tobą? - i w tym momencie włączyła mu się ta obsesja na punkcie tego, że go zdradzam. Westchnęłam po raz kolejny.
- Nikogo tu ze mną nie ma - powiedziałam spokojnie.
- To wchodzę - oznajmił stanowczo.
- Mama Cię nie wpuści - szepnęłam ale już było za późno, ponieważ znów usłyszałam sygnał kończący rozmowę, a następnie pukanie do drzwi. Ciche i nieśmiałe, takie którego bym się nie spodziewała po Kenie. On zazwyczaj agresywnie dzwonił dzwonkiem jakby chciał obwieścić, że idzie pan i władca.
- IS to Ken - oznajmiła przerażona mama i od razu zaczęła się poprawiać.
- Wiem... - mówię z rezygnacją i od razu słyszę jak drzwi wejściowe są otwierane.
- IS jest chora - powaga i spokój w jej głosie mnie szokowały. Zawsze syczała do niego niczym wąż, zresztą on odpowiadał jej tym samym.
- Wiem - odpowiedział, a ja wsłuchiwałam się w dalszy ciąg rozmowy - Mógłbym wejść? Na chwilę, nie zajmę za dużo czasu - czy ja wyczułam szacunek? Ken? Czy to ty?!
- Proszę - tak tu widocznie można usłyszeć rodzaj gniewu - Przez wasze wczorajsze kłótnie Bella straciła głos - jad w jej głosie sparaliżował mnie od wewnątrz. Czy ona właśnie rozpętała trzecią wojnę światową? Cisza. Nie odepchnął ataku, a wręcz ucichł - Otwórz tam okno - zwróciła się tym razem do mnie, ale ja byłam zbyt oszołomiona, żeby się ruszyć.
- Nic się nie stało - mówi Tom, ale ja kompletnie nie wiedziałam do czego ta wypowiedź ma się odnosić. Do okna, czy do naszej kłótni?
- Jak to nic się nie stało?! IS straciła głos, przez te wasze awantury - poczułam, że powietrze w przedpokoju porządnie zgęstniało i zaraz coś tam wybuchnie, więc się od razu spięłam i okryłam szczelniej kołdrą.
- Chodziło mi o wygląd - spokój, który mu towarzyszył był dla mnie niewiarygodny. Jego wystarczyło zawsze trochę za mocno szturchnąć, a już rozpoczynał wydzieranie się. Powstrzymał się dla mnie, bo doskonale wiedział, że bym się wściekła.
Wszedł do mojego pokoju powoli i odłożył plecak zostawiając go przy szafie. Obserwowałam dokładnie każdy jego ruch leżąc na łóżku. Stanął przy oknie tak, by łatwo mi było na niego spoglądać i oparł się o parapet.
- Znów mnie okłamałaś - powiedział dość cicho ze względu na to, że drzwi były dalej otwarte.
- Możesz zamknąć - wychrypiałam, a jego wzrok w jednej chwili złagodniał.
- A co matka nie może słyszeć naszej rozmowy? - zapytał retorycznie. Z tym wzrokiem, grubo się myliłam. Żadnej litości.
- Nie po prostu... - wyszeptałam spuszczając wzrok. Udawałam, że czerwone serca na pościeli są najciekawszymi kształtami na świcie. Okryłam się dokładniej bojąc się, że będzie mi widać kawałek odkrytej skóry. Miałam dość skąpą piżamę i nie chciałam by mi się jakoś dokładniej przyglądał. Gdyby mnie tylko dotknął nie odważyłabym się zrobić tego racjonalnego kroku.
- Mogę usiąść? - zapytał nagle, a ja jedynie skinęłam głową. Przysunął sobie krzesło i przy okazji przymknął drzwi tak jak go prosiłam. Leżałam na łożu jak królowa, a on siedział z boku niczym paź. To były tylko pozory, ponieważ to on górował nade mną, a nie odwrotnie.
- Jeżeli chcesz, żebyśmy byli szczęśliwi, żeby udało nam się naprawić ten związek to musisz zrobić pierwszy krok. Musimy wychodzić... - przerwał na chwilę i spojrzał w okno, jakby chciał uciec wzrokiem. Czyżbym wyglądała aż tak fatalnie? Od razu poprawiłam fryzurę, co z pewnością nie pomogło. Westchnął i z powrotem jego wzrok spoczął na mojej osobie. Przywykłam już do tego, że zawsze chciał patrzeć mi prosto w oczy - Przyjedź czasem pod internat i zadzwoń "Kochanie zejdź na dół, czekam" albo po prostu zaproponuj spacer... - mrugnęłam dwa razy i zmieniłam pozycję.
- Dlaczego ciągle uważasz, że ja robię wszystko źle ? - wychrypiałam, a właściwie wyszeptałam. Spuścił głowę i schował twarz w dłoniach.
- Bo ty nie widzisz swojej winy, tylko wciąż mówisz co ja robię nie tak... - zawsze powtarza to samo, ale zwracanie mu uwagi nie było dobrym pomysłem - Nie rozumiesz tego, że wina leży po obu stronach?
- Wiem o tym i nie mówię, że ja nie zrobiłam nic złego tylko uważam, że głównym problemem jest twoje obrażanie się o wszystko... - przedstawiłam swoje zdanie, a następnie bezczelnie przewróciłam oczami. Nie zauważył tego, bo patrzył wszędzie indziej tylko nie na mnie.
- Przecież ci to już tłumaczyłem nie raz... Nie robię tego specjalnie - i właśnie w tej chwili nachodzą mnie wątpliwości. Zastanawiam się czy nie jestem zbyt czepialska. Charakter i kulturę wywodzi się z domu - przynajmniej tak powtarza moja babcia Lucia. No i muszę przyznać, że u Kena w domu nie jest najlepiej... Czasem wydaje mi się, że gdyby nie to, mój kochany brunet byłby zupełnie kimś innym.
- Posłuchaj, to że tak masz od dawna i nie umiesz nad tym zapanować nie znaczy, że jesteś cudownie usprawiedliwiony... Nadal jest to twoja ogromna, moim zdaniem największa, wada i mam wrażenie, że ty wcale nie chcesz jej zniwelować - powiedziałam spokojnie i dyplomatycznie, czyli tak jak lubię najbardziej. Nie był wcale zdziwiony tym co mówiłam, wręcz przeciwnie. Chyba doskonale znał mój punkt widzenia tylko nie do końca dopuszczał go do siebie.
- IS staram się nawet bardzo, ale nie wszystkich życie kocha tak bardzo, że wciąż mu coś ułatwia - ironia w jego głosie doprowadziła do tego, że krew w moich żyłach zaczęła się mieszać z co rusz wytwarzającą się adrenaliną. Byłam tak zła i wściekła, jak zawsze wtedy gdy sugerował mi, że nie wszyscy mają rodziców, którzy podkładają pieniądze pod nos, nie wszyscy mają rodzinę, która jest w stanie oddać za ciebie życie i nie wszystkim szkoła nie sprawia problemu. Mówił to wtedy z taką pretensją, jakby moją winą było to, że rodzina mnie kocha i mi pomaga, że mamy pieniądze choć nie jesteśmy bogaci oraz, że szkoła jest dla przygodą, a nie wrzutem na tyłku. Wzbudzanie w około wyrzutów sumienia to jego profesja, mógłby to sobie wpisać do CV.
- Jeżeli znowu mamy grać w grę "Kto ma lepiej w życiu" to lepiej już to zakończmy, bo nie mam dziś siły na płacz - odpowiadam tak kąśliwie, że aż mam gęsią skórkę. Tak bardzo nie lubię być dla niego niemiła.
- Daj sobie spokój z tym jadem - wtedy zaświeciła mi się czerwona lampka. Jego w miarę miły i potulny ton świadczył tylko o tym, że przechodzimy powoli do drugiej fazy kłótni - Przyszedłem tylko po odpowiedź - dodaje i pochyla się do przodu, splatając dłonie. Wydawał się pełen skupienia.
Zawsze oczekiwał jasnej decyzji. Tak albo nie. Czarne albo białe. Wychodzimy lub nie wychodzimy. Nie ma w sobie za grosz spontaniczności, więc wszelkiego rodzaju niespodzianki przeważnie są dla niego przekleństwem, ale oczekuje ich rzecz jasna.
Ponad rok temu, gdy miał mieć urodziny, wymyśliłam sobie, że powiem mu, że nie mogę przyjechać, a tak na prawdę przyjadę. No i trwałam w tym pomyśle przez długi czas. Namówiłam tatę, żeby mnie zawiózł, bo on mieszka około pięćdziesiąt kilometrów od miasta, w którym mieszkam ja, a w tygodniu pomieszkuje w internacie niedaleko naszej szkoły. Kupiłam drogi prezent, bo wiedziałam, że tylko ja mu go wręczę. Upiekłam babeczki, bo niestety torty to nie moja specjalność. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. No, ale dzień przed na języku polskim coś mnie podkusiło i powiedziałam mu prawdę. Może dlatego, że nie chciałam wpaść mu do mieszkania w czasie gdy on by spał, w sumie to do dziś sama nie wiem. No i jaka była jego reakcja? Zabronił mi przyjeżdżać i strasznie jęczał, a mnie po prostu wcięło. Mrugałam coraz rzadziej i kilka razy zastanawiałam się czy dobrze usłyszałam. Jak zobaczył szok malujący się na mojej twarzy od razu złagodniał i podziękował mi za to, że chciałam mu zrobić niespodziankę. Koniec końców namówił mnie, żebym jednak przyjechała, bo ja się nieco wzbraniałam zachowując dystans.
- Nawet nie wiesz jak bardzo mnie ranisz IS - szepnął patrząc mi prosto w oczy. To był ten moment, krótka chwila, a ja poczułam, że dłużej nie wytrzymam. Zebrałam w sobie całą moc i postanowiłam krzyknąć, na tyle na ile pozwoli mi na to głos. Wyobraziłam sobie jak wrzeszczę na niego do tego stopnia, że moja mama zaprzestaje przerzucania garnków, a on siedzi przerażony i nie ma pojęcia co ma zrobić.
- Ja cię ranię?! - krzyknęłam, a przynajmniej takie było moje zamierzenie. W efekcie po prostu zaskrzeczałam - Podaj mi pamiętnik, jest pod paletą - rozkazałam stanowczo, ale nieco ciszej. Od razu wykonał mój rozkaz bez zbędnych pytań i podał mi mój ulubiony zeszyt z pożółkłymi kartkami. Zaczęłam go wertować w tą i z powrotem poszukując odpowiedniej strony.
Widząc niby przypadkowo wylosowaną notatkę czuje jak łzy wybierają w dziwnie wysuszonych oczach, na wspomnienie tamtego właśnie dnia. Zaczynam szybciej mrugać starając się przy okazji złapać odpowiednią ostrość widzenia.
- Niedziela, 1 czerwca 2014, czyli rok temu - zaczęłam czytać niepewnie przyglądając się początkowi. Stwierdziłam, że spokojnie mogę go pominąć - Wczoraj mieliśmy drugą część zajęć fotograficznych, z panem 'wielkie szkła'. Przyszły nasze super doświadczone modelki, czyli wcale nie najurodziwsze dziewczyny z drugich klas. Od razu nie przypadły mi do gustu, więc usunęłam się w kąt i czekałam na swoją kolejkę. Robiliśmy im zdjęcia, podczas gdy one na kacu skakały przed obiektywem jak małpy w ZOO. Jakoś pod koniec tego spotkania miły i życzliwy Pan zaproponował sesję z jakimś chłopakiem dla urozmaicenia. Może dlatego, że przez ponad trzy godziny skakał do okola nich i podrywał je na każdym kroku, zgarnęły właśnie jego. W pierwszej chwili nie zwróciłam na to uwagi, ale gdy zobaczyłam jak oni pozują żołądek mi się ścisnął i nieco przekoziołkował. Prawdziwy szał się zaczął jak Pan zaproponował czwartą dziewczynę i on zawołał naszą koleżankę z klasy. Coś się we mnie zagotowało, ale udawanie stoickiego spokoju mam opanowane do perfekcji. Wyszłam z sali pod pretekstem rozmowy przez telefon, a po policzkach strumieniami poleciały mi łzy. Otarłam je zanim ktoś zauważył i wróciłam jak już było po wszystkim. Byłam zła, ale to było usprawiedliwione - przerwałam na chwilę i przełknęłam ślinę - Po skończonych zajęciach zlekceważył mnie całkowicie. Zachował się tak jakbym nie istniała. To tak cholernie bolało. Zapomniałam mu oddać portfela, więc gdy tylko to zauważyłam zadzwoniłam do niego. Warknął na mnie i to była ostatnia rzecz jaką słyszałam z jego ust tego dnia. Później zapadła długa cisza. Nie dzwonił, nie pisał... Miał mnie daleko w nosie, a ja znów się sypałam powolutku i boleśnie... Płaczę, bo tak bardzo jest mi źle... Co mam robić? - czytałam przez łzy nie przejmując się tym, że toczą się jedna za drugą - Dodatkowo po 22 poszedł do swojej "super, idealnej kumpeli", by pomóc montować ten cholerny. Przed chwilą dzwoniłam do niego, bo się później już nie odzywał. Usłyszałam tylko warczenie i nic po za tym... Czuje się jak wtedy... Jak na feriach. Nienawidzę tego uczucia! Kocham go tak cholernie, że aż boli... - skończyłam czytać wpis i od razu spojrzałam na mojego towarzysza. Był wyraźnie poruszony, ale jak to on starał się tego nie okazywać.
Wspomnienia zawsze bolą bardzo wyraźnie. Nie ma nic gorszego niż przypominanie sobie czegoś czego wcale nie chce się pamiętać. To tak jakby upaść po raz drugi bądź rozdrapać zasklepioną bliznę. To musi być bolesne.
- Przepraszam cię... - szepnął podnosząc wcześniej spuszczoną głowę. Puściłam te słowa mimo uszu, ale nie dlatego, że nie miały one dla mnie znaczenia, po prostu ja dalej nie skończyłam mówić.
-"Boję się go. Czasem się go boję.
Jego krzyk przeraża mnie, paraliżuje i nie daje rady. Wyzwiska, ocenianie... Tego jest zbyt wiele. Przygniata mnie to.
Boję się, że się pokruszę. Jednocześnie boję się tego cierpienia i tęsknoty..." - szlochałam na tyle głośno, że czytanie i samo mówienie sprawiało mi kolosalny problem, nie tylko ze względu na nieustępliwy ból. Otarłam łzy i szukałam tego czegoś, tego finału, który zdecydowanie był teraz potrzebny.
- "Znów mam płakać? Znów mam upaść?
Nie chce tego. Nie chce już tego czuć. Nienawidzę bezradności.
Ktoś kiedyś powiedział, że upadłe anioły nic fizycznie nie czują, to chyba upadłam..." - wisienka na torcie, która sprawiła, że poczułam się bardziej gorzej niż lepiej. Nic nie było tak jak to sobie wyobrażałam. Jak wtedy to pisałam miałam jeszcze nadzieję na to, że moje życie wcale nie musi się tak skończyć. W tej chwili byłam pewna, że drzewko nadziei uschło we mnie już dwa miesiące temu. Chciałam z nim rozpocząć wszystko od nowa, chciałam znów być kochana, ale sama nie umiałam mu tego dać, bo już nie wierzyłam w nasze szczęście. We mnie już od dawna nas nie było. Czułam się jak butelka. Twarda na wierzchu i pusta w środku.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że... - urwał, a ja znałam go na tyle dobrze, by zauważyć rozpacz na jego twarzy. W końcu zrozumiał to o czym mu wciąż powtarzałam. Nie raz delikatnie próbowałam mu się poskarżyć, ale zawsze odbierał to tak samo. Przesadzasz. No i jak w końcu wyciągałam jakieś poczciwe argumenty to mnie przepraszał i było dobrze, przez kilka dni - Kocham Cię IS... Nie wiedziałem, że cię to wszystko aż tak boli... Uwierz mi, że pomimo tych wszystkich rozmów te notatki są dla mnie szokiem - każde słowo skrupulatnie wyszeptał. Zamknęłam pamiętnik i odłożyłam go na bok nie będąc pewna czy zaraz nie skoczy i mi go nie wyrwie. Ten zeszyt skrywał zbyt wiele tajemnic, żebym go mogła ot tak kłaść gdziekolwiek bez nadzoru.
- Ja też cię kochałam, nawet bardzo... Nie wiesz ile razy słyszałam, że za bardzo... - wzięłam głęboki wdech nie będąc gotowa na TE słowa - Nie umiem ci tego wybaczyć i być może dlatego nam nie wychodziło... Nie starałam się, ale to nie było specjalnie, wszystko robiłam instynktownie, a on kazał mi się trzymać na dystans - charczałam jeszcze gorzej niż wcześniej i wczoraj podczas długiej oraz głośnej kłótni przez telefon.
- Szanuje twoją decyzje - mówiąc to zaczął wstawać. Wtedy zdałam sobie sprawę, że powiedziałam mu nie i on nie domagał się żadnych wyjaśnień. Poczułam się trochę zagubiona i nie do końca wiedziałam co powinnam zrobić w tej sytuacji. Zatrzymać go? Puścić wolno? Napisać wieczorem? Zadzwonić? Powiedzieć coś w ogóle?
Wyszedł. Ostatnie co widziałam to drzwi które się za nim spokojnie toczyły. To już? Koniec? A gdzie łzy i błagania? A gdzie poważne rozmowy o tym samym? Dlaczego czuje się tak ciężko?
Minęła dosłownie niecała minuta, a on z powrotem wszedł do środka, ale tym razem nie usiadł na krześle tylko opadł na łóżko tuż obok mnie. Pochylił się i był blisko, zdecydowanie zbyt blisko. To już nie chodzi o to, że byłam chora, wyglądałam marnie z daleka, a co dopiero z takiej odległości, ja po prostu bałam się, że jak on mnie pocałuje, a to byłby koniec. Pies pogrzebany, a nasze zerwanie odleciałoby wraz z powietrzem przez okno przy wietrzeniu pokoju. Był do tego zdolny. Wiem to, bo zawsze brał mnie z zaskoczenia, a ja w całości mu się oddawałam zapominając o krzywdach.
I właśnie wtedy dotarło do mnie jak bardzo zależało mi na tym rozstaniu. Chciałam odetchnąć innym powietrzem, zasmakować tej wolności, której jeszcze niedawno tak nienawidziłam... Było to dla mnie ważne, to był mój priorytet, jak na tą chwilę. Moim celem było cierpienie z tęsknoty przez całe wakacje tylko po to, by coś sobie udowodnić. Nie mogłam się wycofać, nie teraz kiedy już zrobiłam tak ogromny krok na przód.
- Nie poddam się - szepnął groźnie, ale nie było w tym ani grama złości - Będę o ciebie walczył, bo cię kocham - dodał, a ja już wiedziałam, że to wszystko nie będzie takie łatwe. Być może gdzieś w głębi duszy tego oczekiwałam, bo spora część mnie wcale nie była zaskoczona, ale z pewnością na to nie liczyłam.
- Musisz dać mi ten czas... Te dwa miesiące, a jeśli się zmienisz pomyślimy nad tym co dalej - pękłam, ale tylko w jednej trzeciej. Widząc te ślepia przepełnione rozpaczą i jeszcze nie wypływającymi łzami, nie dałam rady go dłużej katować. Przecież go kocham, ale nieco inaczej i nieco lżej.
- Dostaniesz je, ale wiedz, że się tak łatwo nie poddam, że nie odpuszczę - mówił to z takim przekonaniem i wszechogarniającą go pasją, że nie umiałam pozostać obojętna. Uśmiechnęłam się lekko, a on odwzajemnił ten uśmiech - Mogę cię przytulić, tak całą - poprosił - Ten ostatni raz.
- Zgoda - nie umiałam mu odmówić.
Położył się obok mnie bardzo powoli rozglądając się na boki, jakby bał się, że coś uszkodzi. Złapał mnie za ramiona i przyciągnął delikatnie do siebie, nie szarpiąc. Ucałował moje czoło, a następnie usłyszałam jak bierze głęboki wdech chcąc zapamiętać mój zapach. Jego dłonie przesuwały się w dół bardzo subtelnie, jakby chciał zapamiętać każdy odcinek mojej pulsującej skóry. Złapał za moje drżące dłonie i uniósł je ku górze, a następnie złożył lekkie, ledwo wyczuwalne pocałunki na wierzchu obu z nich. Następnie przeleciał ustami po każdym kłykciu, uśmiechając się nieznacznie. Chciał mnie pocałować w szyję, w miejsca, które on tylko znał, ale od razu zacisnęłam mięśnie nie pozwalając mu się tam dostać. Wtedy bym uległa, a to wcale nie jest w porządku. Jego ręce zatrzymały się na moich biodrach. Jego dotyk wprawiał moja skórę w zachwyt i lepszego uczucia nie mogłam sobie wyobrazić, ale czułam już ten dystans. Moje ciało rozkoszowało się tymi małymi gestami, ale tak jak umysł doskonale wiedziało, że to już po raz ostatni. Gdzieś głęboko zaraz za wątpliwościami, które dopiero co się rodziły jedna za drugą, mała cząstka mnie klepała moje roztrzęsione ramię i wierzyła, że postępuje słusznie.
"Jak tego nie utniesz raz a dobrze to ugrzęźniesz w tym gównie na być może długie lata" - wciąż w głowie słyszałam ten poważny ton Madddie gdy to mówiła. Miała rację, na pewno. Później byłoby jeszcze trudniej, teraz jest odpowiedni moment. Tak myślę.
Pocałowałam go w policzek, ten ostatni raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz