Koniec Czerwca 2015, CZWÓRKA

Czasem jak czuje się bezsilna, jak moje serce bije wolniej jakby chciało się zatrzymać i odpocząć, jak moje ciało opada z sił i nie chce się regenerować, jak oczy mnie niemiłosiernie pieką obwieszczając noc pełna łez, chce by był obok. Chce w środku nocy wstać z łóżka wyjść na dach i szukać go między gwiazdami. Chce usiąść obok niego na puchatej chmurze i powiedzieć jedynie "pięknie co?" wpatrując się w odległy widok ziemi. Chce by uśmiechnął się szczerze i przygarną mnie do siebie. Chce poczuć jego wsparcie namacalnie. Ale właśnie wtedy zdaje sobie sprawę. że to że go nie widzę jest lepsze. Jest przy mnie zawsze nawet jak na to nie zasługuje. Wspiera mnie nawet wtedy kiedy nie zdaje sobie z tego sprawy. Walczy o moje życie rozplątując problemy, które sama sobie stworzyłam. Kocha mnie, pomimo tego że często go nie słucham. A ja kocham jego, pomimo tego że go nie widzę.

Rzadko kiedy wszystko jest tak jak się tego spodziewałam. Ale dzisiaj w ten emocjonujący dzień jest dokładnie tak jak się tego obawiałam. Boję się jeszcze bardziej niż przypuszczałam. Strach zapanował nad powiekami i szantażem zmusza je do pozostania otwartymi. Stres rytmicznie wstrząsa moim ciałem nie pozwalając mi się uspokoić. Natomiast podświadomość dręczy mnie okropnymi obrazami porażki. Czuje się przegrana, a nawet nie zaczęłam walczyć.
To już jutro ma być ten dzień, który straszyli mnie przez ostatnie dwa lata. Egzamin zawodowy teoretyczny. Wydaje mi się, że tylko ja czuje się jak przerażone dziecko zamknięte w klatce, bo moja klasa rzadko kiedy czymś się przejmuje. Dużo się uczyłam przez cały rok, więc szansa, że nie zdam jest nikła, ale jednak jest. Wciąż widzę to jak moi znajomi tańczą ze szczęścia, że zdali, a ja siedzę na krześle i płaczę. Czuje się gorsza pomimo tego, że jako nieliczna mam czwórkę z kluczowego przedmiotu. Wiem, że umiem, ale wiem też, że ostatni test próbny nie poszedł mi najlepiej. Ile jest we mnie wiedzy, a ile farta?
Czy ja zawsze muszę się tak wszystkim zadręczać? Może to już stało się moją cechą. Pod wpływem ciepła wtopiło się we mnie i teraz stało się nieodłączną częścią mnie. Kiedyś taka nie byłam. Przed wszelkimi testami czułam się doskonale. Może to dlatego, że miałam nieco inne podejście. Oceny się dla mnie nie liczyły, a tak szczerze to miałam je gdzieś. Dopiero z przyjściem do technikum wiele się we mnie zmieniło. Zauważyłam, że potrafię być z czegoś dobra i wcale nie jestem głupia, jak to mi się wydawało przez całe gimnazjum. Zbudowałam w sobie jakąś odmianę pewności siebie i zaczęłam przeć do przodu. I tak właśnie zdobyłam pasek, nie na tyłku tylko na świadectwie. Udało mi się podbić kolejny nieznany mi ląd.
Nie pomagała mi nawet muzyka, a przecież to ona zawsze mnie uspokajała i budowała we mnie bariery obronne nie do przekroczenia. Tym razem było zupełnie inaczej. Powoli opadałam na dno przygnieciona kompleksami i ciężarem strachu. Nie mogłam złapać oddechu, dusiłam się czując jak przerażenie pęcznieje w moim przełyku.
Przekręcałam się z boku na bok, ale do niczego mnie to nie doprowadziło.
Stukałam palcami o ścianę, ale ona mi wcale nie odstukała.
Wymyślałam niestworzone historyjki, które w dzieciństwie broniły mnie przed ciemnością i to właśnie był klucz do spokoju...

"Widziałam siebie samą, a właściwie moje dobrze mi znane alter ego. Niewysoka kobieta o włosach w odcieniu kasztana i oczach koloru mlecznej czekolady. Uśmiechnięta od ucha do ucha, delikatnie pomalowana, by jedynie podkreślić jej nieskazitelną urodę. Szczupła, ale kształtna. Kobiece uda, zaokrąglone biodra, wcięta talia, nieduży biust, delikatnie wystające obojczyki oraz smukłe ramiona. Ubrana w niedługą białą sukienkę przyozdobioną licznymi falbankami, które podkreślały kształtność kobiety. No i coś o czym zawsze marzyłam, czyli lekko zarysowany brzuszek ciążowy. Wyglądała z nim tak promiennie i radośnie. Jakby marzyła o tym małym skarbie, który rósł w niej już od jakiegoś czasu tuż pod serduszkiem. Biegła przez zatłoczone miasto i wykrzykiwała coś do niedużego telefonu komórkowego. Próbowała się dogadać ze swoim szefem, bo jako grafik komputerowy zawsze musiał nad wszystkim trzymać rękę na pulsie. To taka praca jak ratownik medyczny, na pełny etat. Tak na prawdę była jeszcze uczennica technikum, więc nie powinna pracować ale dzięki znajomością udało jej się załatwić dorywczy zarobek. Spieszyła się na próbę zespołu swojego chłopaka, ojca małego stworzonka. Sama miała też tam śpiewać, ale doskonale wiedziała, że opiekun tego muzycznego przedsięwzięcia wybaczy jej spóźnienie i jeszcze zapyta o zdrówko w śmieszny sposób. Bardziej jej zależało na tym by zobaczyć jak śpiewa ON. Wysoki umięśniony i przystojny mężczyzna jej życia. Lubiła go takiego radosnego, a zawsze taki był jak słyszał pierwsze dźwięki ulubionej melodii. Pod tym względem byli identyczni.
Wbiegła po doskonale znanych schodach prowadzących do serca jej szkoły, choć nie było to takie proste ze względu na wysokie szpilki, których absolutnie nie powinna nosić. Rysując na małej kartce arkusze i bazgrając podawane jej informacje szła wolno przez korytarz nie rozglądając się na boki.
- Format A5, czterokolorowy drukowany na A2, nakład 2000. Wszystko się zgadza ? - zapyta i tak tolerancyjnego szefa. Usłyszała w odpowiedzi kilka pomruków i dość szybko zakończyła połączenie. Dopiero po chwili spostrzegła, że w szkole panuje przerwa. Westchnęła zirytowana hukiem. Tak łatwo ją było teraz zdenerwować...
- IS co tu robisz ? - usłyszała pytanie dobiegające z prawej strony i od razu podniosła wzrok zerkając na właściciela, a właściwie właścicielkę głosu.
- Caro - szepnęła i zanim się spostrzegła już ściskały ją przyjemne ramiona przyjaciółki.
- Tak długo Cię nie widziałam - mruknęła jej wprost do ucha po czym raptownie się odsunęła i jej wzrok od razu powędrował na zarysowany brzuch brunetki. Pisnęła radośnie i bez pytania przyłożyła dłoń w miejsce gdzie najprawdopodobniej spało maleństwo IS - Miałaś zadzwonić - jęknęła z wyrzutem - Thomas o Ciebie pytał - dodała zabierając rękę. Uśmiechnęła się radośnie.
- Pewnie śpi - odpowiedziała na niezadane pytanie IS - Przepraszam, ale od kilku dni ciągle siedzę w pracy - wytłumaczyła się.
- Co Ty masz na stopach ?! - tym razem krzyk dochodził zza jej pleców. Odwróciła się raptownie i zobaczyła Mark'a, opiekuna ich małego zespołu - Jak to Harry zobaczy to Cię zabije ! - tym razem jego ton był łagodniejszy - Na szczęście zgarnąłem z garderoby twoje baleriny. Wisisz mi kawę karmelowa - uśmiech i duma wyraźnie odznaczały się na jego twarzy - No szybciutko - pospieszył IS - O witaj Caro! - zauważył blondynkę i od razu wycałował oba jej poliki. Mark był gejem, przekochanym gejem z sercem matki. Wchodząc do szkolnej auli można było poczuć zapach potu. Może dlatego, że godzinę temu zgraja chłopaków wylewała tam z siebie litry potu. Ale nie to zwróciło cała uwagę IS. Na scenie stał ON, jej kochany uśmiechał się szeroko śpiewając "Radioactiv". Miał taką cudowną barwę głosu, która odprężała mięśnie Izzy zawsze. Podreptała schodami wprost na scenę zapominając kompletnie o Caro i Mark'u, którzy właśnie zawzięcie rozmawiali o najmodniejszych fryzurach tego sezonu. Od razu wtuliła się w jego ramię i wzięła głęboki wdech rozkoszując się jego wyjątkowo kuszącym zapachem. Nie chciała mu przeszkadzać w śpiewaniu, dlatego też musiało wystarczyć jej na razie jego ręka. Trzymał ją stanowczo, a przede wszystkim blisko swojego ciepłego ciała, za biodro. Czuła się najbezpieczniej na świecie.
- Hej skarby - powiedział czule gdy tylko skończył piosenkę. Ucałował ją delikatnie i długo w jej miękkie usta drażniąc przy tym jej policzki lekkim zarostem, a jego ręką spoczęła na jej brzuchu. Pogłaskał go czule i uśmiechnął się radośnie - Jak się czujecie ?..."


Czasem mam wrażenie, że moje życie to kostka Rubika. Idealnie poukładane kolory w odpowiednich grupach, tworzą harmonijną całość, którą ciężko osiągnąć. Nawet gdy uda mi się ułożyć jeden rządek danego koloru, w końcu się potykam. Podejmuje złą decyzję, robię zły ruch i cala praca idzie na marne. W jednej chwili plany runą jak domek z kart, powoli aczkolwiek delikatnie i co najważniejsze nieodwracalnie, a ja nie mogę nic zrobić. W takiej sytuacji zazwyczaj wzruszam ramionami i przełykam łzy. Porażka boli za każdym razem, nawet jakbyśmy zablokowali w sobie emocje i zamurowali się siłą, to w momencie w którym coś nie wychodzi cegły zaczynają drzeć a następnie spadają jedna za drugą.

Zaczął się czerwiec, a wraz z nim odwiedziło nas słoneczko. Po wyjątkowo ciepłej ziemie i deszczowym maju wszystko wracało do normy. W powietrzu unosił się zapach wolności i nadchodzących wakacji. Czuć go było dość wyraźnie i intensywnie. Na dworze powiewał delikatny wiatr i wdzierał się do mojego pokoju przez rozszczelione okno drażniąc mój nos. Nozdrza zakodowały woń koszonej trawy, więc automatycznie zażądały głębokiego wdechu. Zaspany organizm uległ bez zastanowienia. Tak oto przyjemnie obudziłam się w poniedziałkowy ranek, dzień egzaminu zawodowego teoretycznego. Gdy tylko otworzyłam oczy i zobaczyłam promienie słoneczne, wpadające przez szpary w żaluzjach, które padały na białą ścianę tworząc coś na wzór groźnych pazurów, moje usta rozciągnęły się w bezwładnym uśmiechu. Przekręciłam się na prawy bok i rozpoczęłam poszukiwania mojego wiecznie zaginionego telefonu. Spojrzałam na rozświetlony ekran i przyglądnęłam się dokładniej białym kreseczką poukładanym w konkretne kształty. Spróbowałam się skupić, ale jak wiadomo poranki są zawsze ciężkie. Gdy już zakodowałam, która jest godzina rzuciłam telefonem w poduszkę i odwróciłam się na lewy bok wzdychając ciężko. Zamknęłam oczy I w tej właśnie chwili zdałam sobie sprawę, że totalnie zaspałam. Od razu podskoczyłam i zerwałam się z cieplutkiego legowiska. Po drodze kołdra zaplątała mi się między nogami, a że mam palety zamiast normalnego stelaża pod materac śpię dość wysoko, przy chęci zeskoczenia ukochany materiał grzejący pociągnął mnie w stronę przeciwną co skończyło się głośną wywrotką. Do pokoju wpadła zaniepokojona mama, ale nawet nie pytała co się stało tylko od razu wybuchnęła głośnym śmiechem. Powoli podeszła w moją stronę i pomogła mi się zdrapać z podłogi, wciąż zachodząc się śmiechem. Westchnęłam głośno i nieco obolała pociągnęłam swoje zwłoki w stronę toalety, jak co rano.
- Widzę, że nic sobie nie złamałaś ciapo - obwieściła moja troskliwa rodzicielka.
- Ha ha ha - sarkazm w moim głosie dało się wyczuć na kilometr.
- Co ja z tobą mam... - dodała z udawaną rezygnacją, ale wciąż z uśmiechem na ustach, opierając się o framugę drzwi do mojego pokoju. Zawsze jak załatwiam swoje potrzeby fizjologiczne rano to nie zamykam drzwi, w razie jakbym zasnęła, więc widziałam ją doskonale.
- Twoje geny, to teraz musisz się użerać z taką łamagą - powiedziałam wystawiając jej język.
- Płatki czy buła? - zadała podstawowe pytanie.
- Zaspałam.
- Czyli buła - domyśliła się. Może te geny nie są takie złe...

Prawdziwy stres, który czułam wieczorem, dopadł mnie dopiero w autobusie jak dojeżdżałam do szkoły. Oddech znacznie przyspieszył, a temperatura mojego ciała zdecydowanie wzrosła. Byłam totalnie p r z e r a ż o n a i nikt ani nic nie było mi w stanie pomóc... Wariowałam już powoli, ale według większości bliskich nie miałam powodu. Wzięłam trzy głębokie wdechy i wysiadłam na odpowiednim przystanku. Poprawiłam swoją koronkową sukienkę w kolorze ecriu, w której czułam się najpewniej, i od razu popędziłam w stronę szkoły. Po drodze spotkałam kolegę z klasy, który tak na prawdę często był moim przeciwnikiem w potyczkach słownych, O dziwo gdy tylko mnie zobaczył zdjął słuchawki i przywitał mnie sympatycznie.
- Jak tam? Zestresowana ? - zapytał przyjaźnie, a ja delikatnie się uśmiechnęłam zdziwiona. Popatrzyłam na niego i uważnie mu się przyjrzałam, jak robakowi pod mikroskopem.

Biała koszula - przeprasowana.
Dżinsy, szerokie i pogrubiające - te co zawsze.
Kurtka - standardowo skórzana.
Buty - zwykłe tenisówki.


Wyglądał normalnie, aczkolwiek zachowywał się inaczej, totalnie inaczej.
- Yyyy... No trochę tak, wiesz jak to jest... - wychrypiałam niepewnie, przestając mu się tak przyglądać. Odchrząknął i wsadził do ust końcówkę swojego e-papierosa, z którym nie rozstawał się ani na moment.
- Easy - powiedział pewnie. Wrócił stary, zadufany w sobie, palantowaty Pat.
Chłopak tak naprawdę o wielu twarzach. Przy kolegach straszny cwaniak, który gardzi ludźmi jak śmieciami, a w rozmowach jeden na jeden niezwykle przemiły. Zdolny, ale leniwy. Zna angielski perfekt i chwali się tym na każdym kroku. Rzadko kiedy uśmiechnięty. Słuchający dudniącej muzyki i chodzący w zdecydowanie za dużych, o kilka rozmiarów, spodniach.
Pamiętam, że jak jechaliśmy na wycieczkę dwudniową jako jedyny nie miał żadnego bagażu, bo zmieścił się w małym plecaku. Oczywiście gdy tylko usną chłopcy zabrali mu pakunek i zrobili mu tak zwanego "kebaba", czyli zwyczajnie odwrócili go na drugą stronę. Nieźle się wkurzył, ale skończyło się na tym, że pofukał pod nosem i dał sobie spokój.
Niezmiernie miły po alkoholu. O tak to zdecydowanie jego najlepsza cecha! Po tym co działo się na wycieczce postanowiliśmy go upijać częściej. Zwykle niemiły Pat zmienił się w kochanego, pomocnego anioła, który miłuje wszystkich. Dokładnie pamiętam, a to duży cud, bo nieco przesadziłam z wódką na tej wycieczce, że gdy wpadłam do pokoju i poskarżyłam się mu, że Luke uderzył mnie lekko w twarz, od razu chciał mu przyłożyć, ale powstrzymała go reszta zgromadzonych. W ogóle ta wycieczka pokazała wiele twarzy ludzi z mojej klasy.
Na przykład ja się dowiedziałam, że jak się wypije za dużo to alkohol z pompą chce wyjść z organizmu. Można powiedzieć, że poznałam swoje granice bezwzględne.
Caro dowiedziała się, że czasem po pijaku nie warto kierować się sercem.
A Monica, że spanie (takie normalne) z kolegą z innej klasy gdy ma się chłopaka, nie jest dobrym pomysłem. No, ale wracając do sprawy...
Tyle razy mi już podpadł, a ja wciąż byłam dla niego miła. Co jest ze mną nie tak?
- Jak dla kogo - odzywka niczym wyciągnięta z podwórka grających w piłkę szóstoklasistów.
- Przecież dobrze napisałaś próbny. Kto zda jak nie ty?! - nieco się oburzył, ale doskonale wiedziałam, że chce być po prostu miły i podnieść mnie nieco na duchu. Muszę przyznać, że wychodziło mu to całkiem nieźle.
- No wiem, ale wiesz stres jest zawsze - i na tym rozmowa się skończyła, bo weszliśmy do szkoły i zaraz przy wejściu musieliśmy się rozdzielić. Pisaliśmy w dwóch innych salach, na totalnie innych piętrach.

Prawdziwe przerażenie ogarnęło moje skołatane ciało w momencie gdy, po przeczytaniu ośmiostronicowej instrukcji, rozpoczął się egzamin. Czytałam pytania i kompletnie nie wiedziałam co czytam. Zero rozumienia. Byłam tak przesiąknięta wizjami o tym, jak jako jedyna nie zdałam z klasy, że mój mózg przestał działać, blokując dopływ wiedzy. Wybudował mur obronny, bo miał dość oglądania tych wszystkich okropnych obrazów. Na szczęście po kilku porządnych oddechach dałam radę i rozwiązałam wszystkie pytania. Tylko czy dobrze ?!

Dwadzieścia osiem punktów na czterdzieści to słaby wynik, moim zdaniem, ale zdane jest, co nie?

Zakochana Złośnica

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz