Styczeń 2016, PIĄTKA

Każdy kolejny rok zaczynam nieco inaczej. Pamiętam, że dwa lata temu o północy siedziałam na balkonie z kubkiem owocowej herbaty, w samych spodenkach i oglądałam sztuczne ognie płacząc jak ostatnia idiotka. Czemu zalewałam się łzami ? Nie mam zielonego pojęcia. Może po prostu przez to, że byłam samotna. To był pierwszy mój Sylwester jak miałam chłopaka. Niestety nie pofatygował się, żeby do mnie przyjechać, więc zwyczajnie zadzwonił i złożył jakieś tam życzenia, których już nie pamiętam, bo najwidoczniej nie wniosły nic nowego do mojego życia. W tamtym roku wyglądało to zupełnie inaczej. Zrezygnowałam z samotności na rzecz przyjaźni i podczas nieobecności moich rodziców w moich skromnych progach zawitała Maddie. To był wesoły wieczór i dość niespotykany. Dzień wcześniej Matt zakupił nam ćwiartkę wódki, a to były te czasy, w których myślałam, że kieliszek żrącego trunku mnie powali. Niestety tak właśnie było, zresztą teraz nie jest lepiej. No, więc zaraz po wyjściu mojej rodzinki, rozścieliłyśmy sobie łóżko w salonie i poukładałyśmy na nim wszystkie poduszki, które posiadam. Ogólnie wyglądało to jak barłóg królewski. Miałyśmy takie plany na ten wieczór! Ściągnęłyśmy trzy filmy do oglądnięcia, nakupiłyśmy tonę jedzenia i picia, a koniec końców wszystko szlag trafiło. Siedziałyśmy na ziemi, w pełni pomalowane i ubrane, piłyśmy alkohol (tak naprawdę tylko Maddie piła, bo ja sączyłam jednego drinka i popijałam go sokiem) oraz robiłyśmy sobie zdjęcia. Wyglądało to tak jakbyśmy były na jakiejś super imprezie w doborowym towarzystwie. W rzeczywistości oglądałyśmy Sylwester z Polsatem.
Jak byłyśmy już lekko wstawione, przypominam, że to była ćwiartka, poszłyśmy ogolić sobie nogi. Nie ściemniam, mówię serio. Stwierdziłyśmy, że w ten nowy rok trzeba mieć gładkie łydki. Umyłyśmy też wspólnie głowę, bo fryzura jest najważniejsza! Później żaliłyśmy się sobie nawzajem odnoście kompleksów. Pamiętam, że miałam krótkie spodenki i siadałam w nich na toalecie, żeby jej pokazać jak rozlewają się moje uda, na co ona zrobiła dokładnie tak samo. Rezultat, obie byłyśmy pijane.
Fajerwerki oglądałyśmy za zamkniętym oknem, rozmawiając przez telefon z jakimś jej kolegą, a ja czekałam na jakąś wiadomość od Kena, ale jak łatwo się domyślić, nie nadeszła. Zła i wściekła kładąc się do królewskiego barłogu, by dokończyć zaczęty film, napisałam do niego wiadomość. Zwykłą, bez emocji, bo przecież była wściekła. Odpisał po godzinie.
Na następny dzień zostawiłam go i zdarłam z żalu tapetę w pomarańczową cegłę. Później do niego wróciłam, znów go zostawiłam, znów do niego wróciłam, znów go zostawiłam, a resztę już znacie.

W tym roku było zupełnie inaczej…

Dlaczego nigdy nie wiemy kiedy ma się wydarzyć TEN moment? Może wtedy moglibyśmy się na niego przygotować.Zrobić makijaż, oczywiście perfekcyjny i drogi.
Kupić sukienkę, koniecznie czerwoną i z dekoltem aż do pępka.
Nie jeść tydzień przed, żeby wyglądać szczupło.
Ale pić dużo wody, żeby wyglądać w miarę zdrowo.
Ćwiczyć uśmiech przed lustrem i codziennie przed snem myć dwa razy zęby pastą silnie wybielającą, by rano sprawdzać ich odcień ze specjalnym wyznacznikiem umieszczonym na pudełku owej pasty.
Pójść na depilację woskiem, by ciało było gładkie jak jedwabne prześcieradło.
Zrobić paznokcie, nie za długie ani nie za krótkie i zdecydowanie czerwone – pod kolor sukienki.
No i na końcu, ubrać najwyższe szpilki, które wysmuklą nogi i całą sylwetkę, a także dodadzą nam pikanterii, co wiąże się z tym, że odbiorą rozum wszystkim mijanym nam facetom.
Fajnie by było się przygotować na TEN moment, nie? Na moment, w którym mamy się zakochać. Tylko wiecie co? Najfajniej jest jak ktoś zakochuje się w nas, gdy siedzimy koło niego w dresach, kac-koku i bez makijażu, a dodatkowo powtarza nam wciąż, że wyglądamy oszałamiająco.

Wyjazd do Niemiec miał być przełomem. Miał otworzyć mi drzwi do wszystkich pracowni graficznych na całym świecie, miał pomóc mi z angielskim i odciąć pępowinę. Nastawiałam się na dorosłość i w pewnym sensie ją dostałam, ale w oszałamiającej dawce. To tak jakbym przedawkowała jakiś narkotyk i dwa miesiące po powrocie nie mogła się od niego uwolnić. Tak jakby śmiertelna substancja krążyła w moich żyłach i nie dawała zapomnieć o swoim istnieniu. Zdecydowanie byłam i nadal jestem na najlepszym haju jaki mogłabym sobie kiedykolwiek wyśnić.
- Ubieraj się ciepło, jedz zdrowo, nie kładź się zbyt późno i absolutnie się nie przemęczaj! – wymieniała mama, ale po jej minie widziałam, że prędko nie skończy. Przewróciłam oczami, gdy odwróciła wzrok od mojej twarzy, by gdzieś w przestrzeni za mną znaleźć spokojną przystań i przypomnieć sobie, co jeszcze powinna mi powiedzieć.
- Tak wiem, nie oddychaj i nie zasypiaj, bo cię okradną – sarkazm to jedyna broń, którą stosowałam w takich sytuacjach.
- Ty jak zawsze sobie żartujesz, a to bardzo poważna sprawa – kazania ciąg dalszy – Musisz na siebie uważać, bo nikt tam nie będzie ci robił herbaty ani przynosił tabletek jak się pochorujesz – dosłownie widziałam jak żarówka zaświeciła się nad jej głową oślepiając wszystkich zgromadzonych – A propo lekarstw… Wszystkie masz upchnięte po bokach, więc uważaj jak będziesz wyciągać ubrania, żebyś nie wylała kropli żołądkowych, bo nie dopierzesz ubrań…. Nie wiadomo jakie tam oni mają proszki, zresztą ty się na tym nie znasz i jeszcze mogłabym sobie zniszczyć jakąś ulubioną koszulkę i byłby płacz… Koszulkę w kropki dopakowałam Ci przed wyjściem w tylną kieszeń, nie zapomnij jej wyjąć zaraz po przyjeździe….
- Mamo ja chyba już powinnam iść, bo widzisz wszyscy już siedzą w autokarze i na mnie czekają – przerwałam jej brutalnie i wskazałam palcem na znajomych pukających w szybę i uśmiechających się idiotycznie – Trzymacie się i dbajcie o siebie – szepnęłam i wtuliłam się w jej okrągłą postać. Zawsze była tak przyjemnie ciepła… A jej oplatające mnie ramiona dawały mi tyle bezpieczeństwa – Będę dzwonić codziennie… - cmoknęłam ją w policzek i zanim zdążyła odtworzyć usta pognałam do wejścia. Nie oglądając się za siebie wbiegłam po małych stopniach. Będę tęsknić… dodałam w myślach, wiedząc, że tak właśnie będzie.
Rodzina znaczy dla mnie wiele, nawet czasem wydaje mi się, że zbyt wiele. Kłótnie i ogólne niezgody zawsze utwierdzały mnie w tym, że się nie dogadujemy, ale ostatnio coś się zmieniło. Czarne chmury zniknęły za horyzontem, a na ich miejsce wskoczyło uśmiechnięte słońce. Może to ten wiek zmusił ich do zaufania mi, a mnie do chociaż minimalnego słuchania ich. Nie raz się przekonałam, że mają większe doświadczenie niż ja i być może czasem mają rację.
- Ostatnie wskazówki – skwitowałam opadając na niewygodny fotel. Starałam się nie myśleć o tym, że prawdopodobnie będę musiała spędzić w nim cały dzień i jeszcze całą noc. Od razu zaczęłam szarpać się z zamkiem, by pozbyć się rozpalającego płaszcza. Pod spodem miałam koszulkę z krótkim rękawkiem, bo ubrałam się na tak zwaną cebulkę. Odwróciłam się w stronę okna i spojrzałam na moją mamę. Los chciał, że ona również popatrzyła na mnie i wybałuszyła oczy. Zaczęła robić jakieś dziwne gesty, a ja pokazywałam jej, że nie mam pojęcia o co chodzi.
- Chyba chce, żebyś coś założyła – szepną Martin, który siedział obok mnie, najbliżej okna. Przyglądnęłam się jej dokładniej. Faktycznie mogło jej o to chodzić. Zanurkowałam pod fotel i wyjęłam z torby podręcznej niebieski sweter. Gdy tylko nasunęłam go na moje ciało, mama jakby się uspokoiła i przestała „tańczyć” na środku chodnika – Ach te matki…

Tak właśnie zaczęła się moja miłość. Wyskoczyła zza krzaków, a właściwie skradała się powoli i przebiegle, by w końcu nas wyskoczyć nie wiadomo skąd i wystraszyć nas niemiłosiernie byśmy wpadli sobie w ramiona przerażeni. 
Martin od dwóch lat był moim przyjacielem. Śmiałam go tak nazywać pomimo tego, że wiele nazwałoby go zwykłym kolegą od kawy. Czułam z nim jakąś więź, zawsze i bez przerwy, ale żadne z nas nie wiedziało, że worek naszej znajomości jest tak głęboki. 

"- Martin śpię dzisiaj z tobą - oznajmiłam pewnie, ziewając przeciągle. Wracaliśmy z pracy, czekało nas wielkie gotowanie, a ja się czułam jak trawa przeżuta przez krowę i wypluta z powrotem na ziemię. Od kilku dni nie spałam, prawie w ogóle. Tylko przy nim sen jakby sam przychodził i zatapiał we mnie pazury, budując na około mnie idealną tarczę ochronną. 
- Jasne, pewnie - odpowiadał wciąż się śmiejąc, jak to Martin"

- Cieszyłeś się jak pytałam czy mogę z tobą spać? - zapytałam leżąc obok niego, na dość wąskim łóżku. Wtulałam się w jego wielkie ramię i wdychałam jego kojący zapach.
- Jasne, że się cieszyłem! - odpowiedział głośno i donośnie - Tego się nie da opisać, właściwie to chyba ja nie umiem tego opisać, ale po prostu poczułem taki... nie wiem jak to nazwać - pomieszanie z poplątaniem, czyli kwintesencja Martina.
- Ciężko się z tobą gada o takich rzeczach, wiesz?
- Wiem - krótko zwięźle i na temat. Buziak w czółko - I love you - buziak w usta.

„- Chcesz jeszcze ze mną być? – zapytał Ken zdenerwowany, zapewne siedząc na korytarzu w internacie. To my w ogóle jesteśmy razem? Czy jesteśmy razem jak ci pasuje w danej sytuacji?
- NIE! – zdecydowanie i stanowczość to cechy, których nie posiadałam aż do dnia, w którym zrozumiałam, że Ken jest królem Frajerolandu.
- W takim razie miłych praktyk – dźwięk zakończenia rozmowy wciąż rozchodził się w moich uszach. Nie bolał, był przyjemny.
Zrobiłam to! Zebrałam w sobie ostatki godności i rzuciłam go niczym schodzony, dziurawy sweter, którego nigdy już nie założę. Bez żalu, bez bólu i bez współczucia.
Wróciłam do pokoju pełnego moich znajomych, aż czworo, i zanurkowałam pod kołdrę zaraz obok Martina. Wtuliłam się w jego ramię i próbowałam się skupić a filmie, który widziałam, dosłownie, setny raz. Nie szepnęłam ani słowa o rozmowie, która miała miejsce kilka sekund temu. Położyłam rękę na jego klacie i skupiłam się na tym jak rytmicznie się unosi z każdym jego wdechem. Poczułam nagle jego ciepłą dłoń na mojej. Złapał ją delikatnie i ścisną nieznacznie, jakby ten gest miał oznaczać jego wsparcie. Wiedział. To tak jakby wyczuł promieniującą ze mnie ulgę, ale i niepokój i chciał mnie podnieść na duchu. Siła do ogłoszenia wesołej nowiny zgromadzonym zapanowała nam moim ciałem.
- Zostawiłam Kena – oznajmiłam średnio świadoma tego, że to zdanie wypowiedziałam na głos.
Dłoń zacisnęła się znów na mojej, ale już nie znikła, została na niej do końca filmu”

- Dlaczego złapałeś mnie wtedy za rękę? 
- Nie wiem, poczułem, że mogę i że chce.
- Ale przecież ja wcześniej też się do ciebie przytulałam, więc co się zmieniło tamtego wieczoru? 
- Widziałem na twojej twarzy ulgę, ale i smutek. Pomyślałem, że w ten sposób ci pomogę... Po za tym przytulałaś się łapczywie, jakbyś potrzebowała wsparcia. 
- Potrzebowałam ciebie, tak mi się teraz wydaje. 
- Dlatego ja przybyłem z pomocą i ciepłą dłonią. 

"- Musisz mnie pilnować, ja jestem pijana Martin - szepcze mu wprost do ucha. Każde słowo jest wyraźne i zdecydowanie mówię je dużo wolniej niż mi się wydaje, poniekąd robię częste przerwy na chichotanie się jak idiotka.
- Dobrze, spokojnie - odpowiada śmiejąc się ze mnie w duchu. Zresztą nie tylko on, wszyscy mają ze mnie ubaw, ale mi to w żadnym stopniu nie przeszkadza.
- Martin, bo mi się chce tak spać! - powiedziałam dość cicho - Ale teraz nadchodzi ważna godzina... - tajemniczość po pijaku, wcale nie jest tajemnicza - Secret time! - wykrzyknęłam i od razu zanurkowałam pod kołdrę. Nie musiałam długo czekać, bo głowa mojego kompana zaraz znalazła się obok mojej. Tak naprawdę prawie w ogóle go nie widziałam, ale słyszałam jego równy oddech - Zawsze śpię bez bielizny - powiedziałam szybko i bez zastanowienia - Teraz Ty!
- Ale ja nie mam żadnych sekretów - stwierdził. 
- To coś wymyśl, bo tak wypada.
- W domu chodzę w samych majtkach. 
- Głupi sekret" 

- Mogłem powiedzieć, że cię kocham.
- A kochałeś mnie już wtedy?
- Kochać może nie, ale byłaś ważna, nawet bardzo.
- To dlaczego na dobranoc jedynie poklepałeś mnie po ramieniu?
- Bo jestem debilem.

"Leżał tuż obok, a jego twarz była niemożliwie blisko. Zdążyłam już wytrzeźwieć i zaczęłam myśleć 
racjonalnie, co nie znaczy, że ten brak bariery ochronnej jakoś mi przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. 
- Martin idziesz? - zapytał Dom wychodząc z pokoju.
- Nie! On zostaje! - odsunęłam się od niego na krótką sekundę, żeby tylko móc to powiedzieć.
- Poczekam aż zaśnie i przyjdę - oznajmił spokojnie mój oprawca. Westchnęłam i przewróciłam oczami. Nigdzie cię nie puszczę... 
Wróciliśmy do poprzedniej pozycji, ale tym razem zrobiło się dużo intymniej, bo zgasły światła. Czułam jego oddech na swoich ustach, ale zdecydowanie chciałam poczuć coś zupełnie innego. Nie patrzyłam na niego, miałam zaciśnięte powieki, które opadły w oczekiwaniu na ten wielki krok, który niestety nie nadchodził. Zderzyliśmy się wargami delikatnie, ale prawdopodobnie z przerażenia odsunęły się od siebie natychmiastowo. Modliłam się o to by mnie pocałował, ale on zdawał się nie słyszeć tego niemego błagania. Byłam tak zestresowana, że moje ciało spięło się i czekało na moment, w którym w końcu będzie mogło się rozluźnić. Czułam się jak drewniana, sztywna belka, której nikt nie chce dotknąć, bo ma wiele drzazg. 
No już! Zrób to! 
Zbliżyliśmy się i w momencie, w którym wzięłam wdech poczułam tą upragnioną miękkość, która atakowała moje usta. Poczułam wargi, które musnęły moje nieznacznie i szybko się wycofały czekając na mój ruch, Reakcja była natychmiastowa. Sprawiłam, żeby nasze usta ponownie się ze tchnęły i rzuciły się w wir namiętności, która od pierwszej chwili nas otaczała. 
Kocham Cię... "

- Na co ty tyle czekałeś?
- Bałem się, że mnie odtrącisz.
- Przecież sama do ciebie lgnęłam, non stop!
- Ale ja i tak się obawiałem. Zresztą chyba zbudowałem niezłą atmosferę...
- Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham słoneczko.

Zakochana Złośnica

1 komentarz: